piątek, 25 stycznia 2013

Drobne błogosławieństwa nie-codzienności

Niektórzy ludzie mówią, że życie wirtualne nie jest dobre, że nie zastąpi życia w realu, że ma skutki uboczne, które prowadzą do zaburzeń nawet i różnych problemów - na przykład zdziczenia.
Może i tak, jesli ktoś nie zachowa zdrowego balansu między tym, co w sieci, a tym, co za oknem.
Mówią też, że nie można nawiązać prawdziwej przyjaźni przez internet, że to są tylko erzace i nic nie znaczące 'związki'. Mówię o znajomościach, nie miłostkach i flirtowaniu, na ten temat nie mam wiedzy, bo jak byłam na etapie randek, to internetu nie było, przynajmniej nie u nas i nie powszechny, a teraz to ja już nie szukam takich emocji. Natomiast strasznie jestem łasa na poznawanie nowych ludzi, na rozmowy z interesującymi osobami, nie mam tego tutaj za często, bo niewielu takich, a każdy zajęty i zapracowany. Spotkania w bibliotece co tydzień są wspaniałe, czasem w tygodniu z kimś się spotkam, ale dziewczyny mają małe dzieci, są tym zaabsorbowane, ja im tylko przeszkadzam.
Dzięki temu, że mam dostęp do internetu, mogę rozmawiać z Wami, kiedy tylko mam ochotę. Poprzez ten blog, ale też Skype czy Facebook.
Nieprawdą jest, że nie da się poznać ludzi via sieć. Przekonałam się o tym nie raz, na przykład w zeszłym roku podczas spotkań na targach czy poza, ale też całkiem niedawno podczas pierwszego, nieformalnego zjazdu blogerów piszących w Irlandii.
Blogi Polaków tu piszących podczytuję, ale autorów nigdy nie spotkałam. Widać wystarczy znać jednego, ale właściwego hyhy. Dowiedziałam się od Piotra o tym spotkaniu,oceniłam sytuację czasowo-finansową i stwierdziłam, ze mogę sobie pozwolić na taki wyjazd do Dublina.
Jedno Wam mogę powiedzieć, że ludzie są dokładnie tacy, jak ich blogi. Jeśli czytacie kogoś, bo Wam wyjątkowo pasuje, podzielacie poglądy, lubicie atmosferę, po spotkaniu okazuje się, że jakbyście się znali wieki, nic nie zaskakuje lub niewiele, a i to na plus. Niesamowite.
Ten wieczór był przemiły. Przegadany, o ile się dało, bo muzyka wyła większość czasu, pełen niespodzianek, bo blogerzy stawili się ze swoimi połówkami, więc znani - nieznani się spotkali. Nowe znajomości, wymiana energii, myśli - uwielbiam to.
Wcześniej tego samego dnia spotkałam się z jeszcze jedną koleżanką fejsbukową, powtórzę się jeśli powiem, ale muszę, że nagadać się nie mogłyśmy, wspaniały to był czas.

Na drugi dzień odwiedziłam jeszcze przyjaciółkę  mieszkającą niedaleko Dublina. Zawsze jedziemy tam całą ekipą - ja, córka, jeszcze-nie-zięć, ich dwa koty i kuweta. Cała wyprawa. A potem jest jak w wielkiej włoskiej rodzinie, śmiechy, rozmowy w kilku językach, bo tym razem byli przedstawiciele j.polskiego, angielskiego i rosyjskiego, picie, jedzenie, gwar. Czy ja nie jestem szczęściara, że takich ludzi na swojej drodze spotykam?

Los poskąpił mi siostry, rodzeństwa w ogóle. Mam wprawdzie brata przyrodniego, ale nie mieliśmy ze sobą kontaktu lata całe, a teraz tylko telefoniczny. A tu przyjaciółka jak siostra, w świecie takich kilka. Czy to nie jest błogosławieństwo?