sobota, 31 maja 2014

Powoli, nie na raz, przecież się nie rozerwę

Dostaję pytania o relację z wyjazdu, jak było, jak było? Ano było, lepiej niż mogłam sobie wyobrazić, niż mogłam w ogóle oczekiwać, chociaż czasem myślałam, że się nie uda, bo warszawskie odległości mogą człowieka wykończyć.
Ale od początku. Relację podzielę na tę tu, codzienną o życiu, o moich obserwacjach i na książkową na blogu Notatki Coolturalne (pierwsza w sobotę późną porą).


W piątek, pierwszy dzień mojego pobytu, taki oto obrazek zobaczyłam z balkonu przyjaciółki. Drzewa, jej kwiaty i słońce, ale niestety co za tym idzie skwar niemożebny. A ja do tego nie nawykłam. Od kilkunastu lat mieszkam w klimacie umiarkowanym, raczej mokro, to nic nowego, ale czy wiecie, że ja prawie kurtki nie noszę? Muszę mieć coś od wiatru, od deszczu, ale żadne tam kapoty i kozaki. Bo u nas nie ma upałów w lecie, ale też mrozu w zimie. W każdym razie rzadko kiedy.

Wyszykowałyśmy się, makijaże te sprawy, od razu mnie szlag trafił, że nie udało mi się w żaden sposób kupić tego płynu utrwalającego makijaż na długie godziny, przydałoby się w takich warunkach, a do tego wiedziałam przecież, że nie wrócimy do domu koleżanki aż do późna.
No, ale to szczegół, trzeba być twardym jak Wanda Wasilewska. Wyszłam na ten upał i próbowałam za wszelką cenę zwolnić oddech, myśląc, że to pomoże w obniżeniu temperatury. Nie wiem, jak to wymyśliłam. Szczególnie, że od razu rozpoczęłyśmy rajd, najpierw do tramwaju jednego, potem do drugiego, a po 40 minutach jazdy musiałyśmy jeszcze przejść po placu rozgrzanym jak patelnia, na stadion.


Tam biegałyśmy jak w amoku, o czym już więcej na książkowym blogu może jutro. A wieczorem, według wcześniej przygotowanego planu, wizyta w Faktycznym domu kultury na promocji książki Lesia Beleya i Łukasza Saturczaka o Polakach mieszkających na Ukrainie i Ukraińcach mieszkających w Polsce - pt. Symetria asymetryczna. Magda nas poinformowała o tym spotkaniu i całe szczęście, bo dzięki temu wydostałyśmy się z książko-poju, otrząsnęłyśmy z tego obłędu ogarniającego czytelnika na widok papieru zadrukowanego i wykończonego okładką i zmieniły perspektywę. Od razu lżej było oddychać.
Co nie zmienia faktu, że zapomnieć było trudno, bo targałyśmy siaty z tomiszczami, oczywiście nie podobają mi się książki lekkie jak piórko, z Prószyńskiego na przykład, ale jak już, to grube, papier kredowy, okładki z kamienia, jednym słowem ciężkie mam zainteresowania, jak mawiali pracownicy męża, wnosząc kartony z książkami na 3 piętro podczas przeprowadzki.
Tak się umęczyłyśmy, że jak zobaczyłam Mariusza Szczygła czekającego przy drzwiach, to nawet się nie za bardzo zdziwiłam, co nie zmienia faktu, że zatkawszy mnie z lekka. Tyle miałam do powiedzenia, ale mi ustami nie wyszło.
Stałam wytrzeszczając oczy, a jak już, to jakieś głupoty mi do łba przyszły.
Potem już nie było okazji, więc pozostało mi czekać do soboty, do spotkania z nim na targach.

O samym spotkaniu będzie na blogu kulturalnym, tutaj przejdę dalej, do tego co po.
A mianowicie końcówka dnia była nieplanowana w sensie miejsca, a okazała się niezwykle trafiona.
Na spotkanie do klubu przyszła Karola, moja i męża chrześnica, a zaraz po chciałyśmy jeszcze gdzieś usiąść i wynalazłyśmy, nie bez trudu, bo to jednak początek weekendu, a w Warszawie, jak to we wszystkich stolicach świata, kryzysu nie ma i stolik znaleźć trudno, świetną miejscówkę na rogu Foksal i Nowego Światu w Cavie.


Jak widać Karola zaniżała średnią, czyli ratowała nasz stolik przed etykietą - stare kobiety wysiadują :-)
Rozmowy w nadchodzącym zmroku, pyszna sałatka z łososiem, piwo z różnymi sokami (uwaliłam się nie powiem), pogoda jak drut, a w tle rozmowy przy innych stolikach, przechodzący ludzie - to lubię najbardziej. Tak mogłabym spędzić całe życie, aż mnie to przeraża. Uważam się za osobę pracowita, ale to chyba jednak jedna wielka ściema, gdyby była możliwość, siedziałabym na dupie tam cały czas. Byle mieć dostęp do sieci, może laptopa ze sobą, podglądać, pisać, omnomnom.
Karola otworzyła mi oczy na kilka spraw, na to jak myślą teraz młodzi ludzie, jakie mają poglądy na związki, na partnerów, niby z córką o tym często rozmawiam, ale trzeba było jednak jakiegoś potwierdzenia, rozszerzenia spektrum, bo jednak ona ma inne spojrzenie z powodu braku stałego związku.
Siedziałam tam z tak wielkim poczuciem radości i absolutnie idealnie szczęśliwej chwili, że nawet nie umiem tego opisać. Wszystko było tego wieczoru idealne, pogoda, miejsce, jedzenie i nawet to piwo, chociaż nie moje ulubione.
Wcześniej targi, spotkanie. Kocham to moje pustkowie, ale teraz myślę, że zdecydowanie za rzadko go opuszczam na rzecz takich własnie chwil.