piątek, 4 lutego 2011

Gdzie mój ogon?

Czy jeśli Wam powiem, że jestem tak zagoniona, że już własnego ogona nie widzę, to będzie coś nowego? No, nie, ale raportuję, że nic się w tym względzie nie zmieniło, a nawet robi się coraz szybciej i przez to widoczność mi szwankuje. Wiecie, jak w japońskim pociągu szybkobieżnym, świat zaczynam widzieć w rozmazanym stanie.
Wczoraj uczestniczyłam w comiesięcznym zebraniu Platformy Interkulturowej, nawet mi sie trochę nudziło, przez pół spotkania żałowałam, że tam w ogóle pojechałam, bo takie mam fajne ksiażki na tapecie, a tu siedzę i słucham pierdół. Ale potem mieliśmy spotkanie ze świetną babką z County Council, a jeszcze potem, ani się obejrzałam, jak mnie wybrali do reprezentowania platformy na Media Conference, na której to mam strzelić przemówienie, jak to media źle traktują obcokrajowców, źle o nas piszą i wpływają przez to na opinię publiczną, niepotrzebnie podbijając bębenek w tych trudnych czasach. No żesz ty, kiedy to się stało, kiedy oni to uradzili, że ja będę najlepsza? Przysnęłam chyba. Wprawdzie się wypowiedziałam dwa razy płomieniście na tym spotkaniu, ale emocje brały się bardziej z tego, że się kawy nażłopałam (jak nie wina, to kawy) i mi ciśnienie skoczyło, a temat rozmowy podwyższył adrenalinę i 2 do 2 = z iskrą (kofeinową) w oku coś tam powiedziałam. Po czym mi opadło i straciłam koncentrację, myśli zaczęły dryfować, i wtedy oni uchwalili, żeby mnie posłać. Na szczęście jedna taka Amerykanka, którą już od dawna chciałam bliżej poznać (wielka Murznka w stylu Woopie Goldberg), obiecała, że mi pomoże z przemówieniem. Ja chciałam improwizować, ale oni to wszystko na poważnie - napisać, timing ustalić, bo się trzeba zmieścić w czasie. Też mi coś, jakbym tam wlazła, to by mnie już, przed końcem fazy mówiącej, nie zdjęli. 
Dzisiaj wprawdzie nie pracowałam, tylko 3 godziny, ale było wiele zaległych spraw, zakupy do zrobienia, a to wszystko w akompaniamencie ulewnego deszczu i wichury, która teraz przechodzi przez nasz region. Buczy i wyje, że aż groza człowieka ogarnia. Zmokłam chyba ze 3 razy.
Do tego dałam ciała. Odebrałam syna ze szkoły, blisko ma, ale przecież nie będzie drałował w ten deszcz, w samochodzie miałam awizo na przesyłkę na poczcie. Niczego nie zamawiałam, żadne wydawnictwo się nie anonsowało z książką do recenzji, ale ja durna sobie wbiłam do łba, że to musi być coś w tym stylu. Wysłałam Wojtka. A on wyszedł z poczty z .... gitarą i wzmacniaczem w dwóch wielkich pudłach (kolega mu pomagał nieść), które były kupione w WIELKIEJ TAJEMNICY na jego urodziny. Jakbym miała saperkę, to bym się nią palnęła w czoło. Michalina mi wprawdzie powiedziała, że gitara jedzie, ale DHL-em, a to kurier przecież, nie sądziłam, ze na poczcie będzie czekać. Poza tym spodziewaliśmy się jej dopiero w przyszłym tygodniu. Teraz syn wie, że dostał gitarę, ale rozpakować nie pozwoliłam, niech czeka do 18-go, przynajmniej będzie ciekaw, jak wygląda.
Wieczorem kolejne lekcje photoshopa, wybrałam szybszy sposób na odchudzanie, za kilka tygodni będę wiedziała, jak zmienić zdjęcia tym programem i jak się 'odchudzić' o 20 kilo :-)  Czyż ja nie jestem genialna?