poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Weekend na ogonie postawiony, ale za to gęsto było od drzew, a iskry leciały i łzy się lały, jak nie przymierzając przy PMS

A właściwie dlaczego nie przymierzając, właśnie, ze to jest PMS. Chyba, bo jak wiecie mając Mirenę, nie bardzo wiem. Ale musiał on ci to być, bo jestem na zmianę albo wkurzona, albo płaczliwa. Co ja się napłakałam w ostatnie trzy dni. Pokazali wyniesienie trumien z Powązek, tych ekshumowanych z grobów zbiorowych, ja w bek, jak rozmawiali z kobietą więzioną lata całe w powojennej Polsce, znowu łzy polałam, pokazali dzisiaj w 'Domu' jak matka opuszczała gospodarstwo w Sierpuchowie, bo mąż zmarł, tak szlochałam, ze myślałam, ze mi serce stanie. To nienormalne, przecież ja widziałam ten film milion razy. Mąż to widzi i tylko do Wojtka hasło rzuca - babcia Sabinka. Jego mama, Sabina właśnie, też tak popłakuje, jak przyjedziemy, jak wyjeżdżamy, jak coś się w rodzinie dzieje, babcia płacze. I ja chyba też to mam.
Iskry lecą, bo jak nie płaczę, to się wściekam, az mnie to samą męczy. Do tego czuję się niezrozumiana, niekochana, nic nie warta i ogólnie odpad. No, czy nie typowy PMS?

Weekend na ogonie stał, bo okazało się, że Franciszek ma tam ranę, poznałam tylko po tym, że jest wyjątkowo zainteresowanym jednym miejscem, pod włosami nie było widać, a do tego nie daje sobie tego obejrzeć, ani mnie, ani mężowi, od razu zęby na wierzch, zapakowałam go do samochodu i do weterynarza. Trzymał go syn, trzymałam ja, pysk miał zawiązany a i tak ledwo dawaliśmy sobie z nim radę. Pierwszy raz taka akcja. Po ogoleniu ogona okazało się, że rana jest, rozjątrzona, do tego ropa, więc zastrzyki, antybiotyki w tabletkach, maści - psu na budę, ale nie na fankowy ogon, bo nie daje sobie posmarować, a jak już, to zlizuje, chociaż ma tę obrożę niby, lampę taką, ale jakoś się tak wygina jak jogin i zawsze sobie ten ogon, długi do tego, pod nos wetknie. Co my z nim tu mamy. Wściekamy się na niego, bo taki agresywny z tym ogonem, a zaraz potem płaczemy, czy gorzej nie będzie. Trzy godziny go dzisiaj drapałam i głaskałam, żeby uwagę od ogona odwrócić.

Na spacer go zabraliśmy, tym razem pojechaliśmy w miejsce nam nieznane do Ards Forest Park. Blisko nas, ale nigdy tam nie byliśmy, nikt nam nie powiedział, dopiero Ewa z Tomkiem, kiedy nas wizytowali wspomnieli o tym, a mężowi zaraz się przypomniało, że faktycznie jakiś las niedaleko jest. A trzeba Wam wiedzieć, że  w naszej części Donegalu lasów jak na lekarstwo, drzewo swego czasu było potrzebne, to powycinali w pień i teraz kamień na kamieniu. No, ale tam las aż miło, mąż jak w domu się poczuł, bo przecież u nich lasy piękne, gęste i zasobne.
Dla nas taki widok to rzadkość 


A to Franiu, wyjątkowo bez 'lampy', widać ogolony ogon, a taki miał pióropusz śliczny na końcu


W życiu nie sądziłam, ze mi kiedykolwiek lasu będzie brakować


Dostałam wyróżnienie blogowe, mam napisać siedem rzeczy, których o mnie nie wiecie. Hm, po tylu latach blogowania nie wiem, czy siedem znajdę. Ale coś tam napiszę, no i obrazek wkleję, bo to jakby medal. Nie zapomniałam, jedynie myślę i za ogonem latam, stąd to opóźnienie