czwartek, 3 marca 2011

Rok Królika - oby szczęśliwego

Obudziły mnie promienie słońca.  Cóż za miły początek dnia.  Szczególnie, że noc miałam ciężką, nie dość, że położyłam się o drugiej, to jeszcze nie mogłam zasnąć, a jak już, to sny miałam okropne.  Trochę zawirowań w moim życiu, trochę ciężkich chwil, to nic dziwnego, człowiek się musi mierzyć z demonami od czasu do czasu.  To i tak nic w porównaniu do tego, co musieli znosić ludzie podczas wojny, czy w krajach gdzie niepokój społeczny i polityczny jest na porządku dziennym.  Spotykam tutaj często kobietę, która urodziła się i wychowała w Belfaście.  Do tej pory, jak mówi o latach tam spędzonych, oko jej chodzi w nerwowym tiku.  Kiedyś ją nawet zapytałam o ‘te sprawy’, o których lepiej nie mówić głośno, szczególnie jak się mieszka w Donegalu, gdzie nadal głośna jest sprawa zamordowania, a właściwie wykonania wyroku na mężczyźnie, który przyznał się, że od kilkudziesięciu lat był brytyjskim szpiegiem w szeregach IRA.  Nie zareagowała na pytanie wyczerpującą historią, a taką miałam nadzieję, natomiast od czasu do czasu podrzuca mi informacje, które kierują mnie na właściwą ścieżkę zrozumienia, w czym rzecz, skąd u niej ten tik? 
Nie chodzi mi o tło społeczne i religijne, bo tego chyba nigdy nie zrozumiem całkowicie, ale o zwykłego człowieka przypadki, o kobietę, taką jak ja, która idąc na zakupy nigdy nie mogła być pewna, że wróci do domu cała.  Niby nic, ale może zatruć życie, wpędzić w nerwicę, uczynić codzienność nieznośną.  Wyobraźcie sobie, że spotykacie się w kawiarni z koleżanką, znacie się od dziecka, chodziłyście razem do szkoły, wszystkie wspomnienia z tamtego okresu łączą się z jej osobą, w ramce na kominku stoi Wasze zdjęcie z Promu – no, więc siedzicie sobie, pijecie pyszne cappuccino, zastanawiacie nad tym, czy bardzo zaburzycie program waszej diety, jeśli dołączycie do niego croissanta z marmoladą, rozstajecie się ustalając spotkanie na grilla w weekend, a godzinę potem dostajecie informację, że zginęła ona w drodze do domu, samochód pułapka.
Albo idziecie do sklepu kupić mundurek dla dziecka, zeszyty, buty, książki, to wszystko, co tam potrzebne w nowym roku szkolnym, chodzicie po piętrach, wykreślacie z listy kolejne punkty, i nagle huk i ciemność. Po ocknięciu się, wydostaniu na zewnątrz, dowiadujecie się, że niestety syn nie miał tyle szczęścia i zginął w zamachu bombowym. Masakra.
Tak mi właśnie myśli płyną, kiedy się nad sobą użalam, kiedy mi się wydaje, że nie udźwignę tego, co mi niesie życie, wtedy przypominam sobie takie historie, nerwowo latające oko znajomej i stawiam się do pionu.  Z drugiej strony metoda na szczęśliwca, który ma dwie nogi, bo są tacy, co mają jedną, działa tylko na chwilę i wszystko wraca do punktu zero, czyli do użalania się nad sobą.  Wtedy najlepiej wziąć się za jakąś odmóżdżajacą pracę fizyczną, bo żadna umysłowa, nie mówiąc o intelektualnej (to wbrew pozorom nie to samo) nie wchodzi w grę.  Z całej listy zajęć fizycznych natomiast, najlepiej wybrać taką, którą odkłada się na ‘kiedyś, jak znajdę czas’.  To teraz jest ten czas, bo nie tylko pozwoli nam zapomnieć, że się nam na łeb za dużo wali, ale jednocześnie da niezwykłą satysfakcję z jej wykonania, świadomość, ze się wreszcie za to wzięliśmy i jest to piękny początek w kierunku porządkowania wszystkich spraw, włącznie z tymi prozaicznymi, które jednak potrafią urosnąć do rangi problemu, kiedy za długo ‘wiszą’ nad nami.
No, ale to teoria, która w praktyce wygląda dobrze, pod warunkiem, że się człowiek, w tym wypadku ja, ruszy i ją w życie wprowadzi.  A nie wprowadza, bo jest zajęty siedzeniem i roztrząsaniem, jaki biedny, jak już ma dosyć, jak to życie jest do d…pupy i w ogóle „ shit hit the fan” (tłum. gówno uderzyło w wiatrak).
A może coś wisi w powietrzu? - pomyślałam w nadziei, bo wchodząc w fazę pogodzenia, zauważyłam, że inni też się ostatnio skarżą na gorszą passę, na bezsensowne życie, kłopoty z rodzicami, finansowe zatory, wypalenie w pracy i inne takie, stałe części składowe wszelkiego biadolenia. A może to jest pozostałość po noworocznej melancholii i zaraz nie będzie po tym śladu? Przecież mamy Rok Królika, a ten powinien być sprzyjający, chociaż jedni mówią, że to tak zwany metalowy królik, więc będzie trochę konfliktów na świecie. Nihil novi.
A jeśli idzie w sferze osobistej, niezależnie, czy to Smok, czy Koza, dobrze pamiętać, że szczęście, jak śpiewa AM Jopek „…jest tuż obok nas. W zwyczajnym dniu, w zapachu domu, wśród chmur, w ciszy traw. Jest blisko nas, blisko tak”, a jednocześnie nie ma co od niego za wiele wymagać „Bo szczęście to przelotny gość, przebłysk słonecznej pogody. I dużo wie, kto pojął, że szczęście to garść pełna wody”.  Szczęśliwego Roku Królika Wam życzę. 


6 komentarzy:

  1. Miewam podobne nastroje i sama nie wiem skąd mi się to bierze... Irlandia nie działa mi na wyobraźnię, za mało o niej wiem, kilka szczątkowych informacji z filmów i gazet. Gdybym miała ją za oknem pewnie byłoby inaczej. Od zawsze natomiast działała mi na wyobraźnię II wojna światowa, a zwłaszcza łapanki i obozy koncentracyjne. Chciałabym o tym nie myśleć, ale wystarczy jakaś audycja, jakiś film, jakaś książka (wszystkich tych opcji unikam świadomie jak ognie) i nie mogę wyrzucić z głowy obrazów ludzkiej bezradności w obliczu takich koszmarów.
    W sumie moje odczucia sprowadzają się do tego samego o czym piszesz o swojej znajomej z "nerwowo latającym okiem" ...
    Szkoda że ta świadomość, że świat za oknem jest w miarę bezpieczny, nie daje nam mimo wszystko poczucia permanentnego szczęścia...

    OdpowiedzUsuń
  2. sempeanko - na mnie wojna działa zawsze i wszędzie, w sensie źle i stresująco, ale te historie irlandzkie również z tego względu, że działo się to bardzo niedawno, ostatnie 10 lat. Jak pomyślę, to mi skóra cierpnie.

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja w ciezkich chwilach nigdy nie mysle o wojnach zadnych, a ni tu tu czy tam.
    Przypominam sobie natomiast o tym co widzialam podczas roznych podrozy...okropna, przerazliwa bieda a w niej usmiechnieci od ucha do ucha ludzie, ktorzy zyja tu i teraz a nie myslami ciagle w przyszlosci albo w przeszlosci. Te obrazy sobie przywoluje.I rozmowy z tymi ludzmi. Niektore nawet spisalam. Pomagaja.

    OdpowiedzUsuń
  4. Moniko - wiesz, mnie jakos obraz zabiedzonego dziecka w Afryce, ktore prawdopodobnie umrze,jesli nie nadejdzie pomoc, nie pomaga. Niestaty wtedy mi jest nawet gorzej. Niby ja mam lepiej i o tym powinnam pamietac, ale niemoc wobece takiej nierownosci jest zniewalajaca

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja w ogóle nie miałam na myśli obrazu zabiedzonego dziecka w Afryce. Kompletnie inne obrazy.

    OdpowiedzUsuń
  6. Wiem, ale jak sobie myślę o tych wspaniałych ludziach w Indiach lub Chinach, którzy znajdują radość życia w małych przyjemnościach, to zaraz widzę też to, co jest poza 'kadrem' czyli niesprawiedliwość, niejednkorotnie głód, a jak głód, to zaraz dzieci w Afryce i już po mnie.

    OdpowiedzUsuń

Musiałam wyłączyć komentowanie anonimowe, bo mnie zawalił spam. Przepraszam.