środa, 15 czerwca 2011

Wydarte naturze

Kiedy słyszę w telewizji polskiej debaty o In vitro, o tym, że finansować to nie, a tak w ogóle to nieetyczne, bo tylko naturalnie to jest dobre, a te procedury do wymysł siły nieczystej i ingerencja w dzieło Boże, w Jego decyzje, której matce się dziecko należy, a której nie – nóż mi się w kieszeni otwiera.
Wprawdzie nie znałam nigdy żadnej kobiety, która by się poddała zabiegowi In vitro, ale tak po ludzku, po prostu, jako kobieta i matka, osoba, która wie, co to znaczy nosić dziecko, urodzić, wychowywać, opiekować się, protestuję przeciwko takiemu pojmowaniu sprawy. Ciasne umysły niektórych ludzi tym bardziej mnie przerażają, odkąd poznałam kobietę, która o możliwość zajścia w ciążę i urodzenia dziecka walczy od wielu lat.
Nazwijmy ją Marie, znamy się od wielu lat, do tej pory miałam ją za niezwykle rzutką bizneswoman, co to ‘kulom się nie kłania’ i nawet w tej recesji sobie radzi, mało tego, trzyma dom żelazną ręką, wszystko na czas, posprzątane, a i niespodziewanych gości potrafi przyjąć obiadem z trzech dań. Przy tym wesoła, życzliwa, nigdy żadnych much w nosie, zadbana, drobniutka – idealna kobieta. Jej mąż świetny facet, razem prowadzą biznes, kochają się, odnoszą do siebie z szacunkiem, niepijący, niepalący, niedawno wybudowali piękny dom. I tylko dzieci brak. Wcześniej tego nie zauważyłam, bo znałam ją tylko z kontaktów klient-dostawca, ale z czasem się zaprzyjaźniłyśmy i zaczęło do mnie docierać, że ona jest niezwykle dobrą ciotką dla swoich bratanków i siostrzenic (stąd dom pełen dzieci), ale z jakiegoś powodu własnych nie ma. Myślałam – ma czas, młoda jeszcze, ale i to okazało się złudzeniem, bo młodo to może i wygląda, ale tak naprawdę, to właśnie jej stuknęła 40-tka.
Któregoś dnia sama zagaiła o tym, że ma problem z zajściem w ciążę. Właśnie sięgała po mleko do kawy do lodówki, a tam bateria leków – złapała mojej spojrzenie i poczuła w obowiązku wyjaśnić. Nie może zajść, a jak zajdzie, nie może utrzymać, już raz była dość daleko w ciąży, jednakże w trzecim miesiącu straciła i już nigdy jej się nie udało tak daleko zajść. Kilka poronień, kilka prób In-vitro, możliwości zaczynają się kurczyć, już prawie żadna klinika nie chce podejmować się kolejnych prób. Ni stad, ni zowąd poprosiła mnie o to, bym pojechała z nią do Belfastu, bo tam jeszcze zgodzili się przeprowadzić badania i kolejną próbę, czy dwie. Jakże mogłam jej odmówić?
Do kliniki zajechałyśmy wcześnie rano, zostałyśmy przyjęte przez niezwykle przyjazną i taktowną recepcjonistkę, skierowała nas do poczekalni, a tam na ścianach same zdjęcia matek i dzieci. Nie wiem, czy to jest właściwe, żeby tak ludzi bombardować niemowlętami, kiedy oni mieć ich nie mogą, ale z drugiej strony może to taki sygnał – z nami masz na to szansę? Nie wiem, nie mnie oceniać. Bez zbędnego oczekiwania i nerwów zabrali Marie do gabinetu, gdzieś tam w czeluściach budynku, a ja zajęłam się sobą i swoimi myślami. Nigdy się nie zastanawiałam nad tym, że posiadanie dziecka to błogosławieństwo i wielki przywilej. Trochę kłamię, bo straciłam swoje pierwsze i to pod koniec ciąży, ale chyba wypieram ten fakt, bo to jednak duża trauma była. Potem jednak urodziłam córkę i cudem, bo lekarze nie dawali szans na drugie (a jednak) – syna. Czuję się kompletna, ale wtedy naszło mnie nagłe olśnienie - jakbym w łeb obuchem dostała – kobieto, ale z ciebie szczęściara. Niestety najtrudniej zdać sobie sprawę z rzeczy oczywistych. Spojrzałam na kolejne pacjentki, które doszły do poczekalni, na mężczyzn, którzy boją się już mieć nadzieję, na te dziewczyny, które mają walkę wypisaną na twarzy i to mocne przekonanie widoczne w całej ich postawie – uda się, nie ma innej opcji! Szacun, nie wiem, czy byłabym taka zdeterminowana przy jednoczesnym braku oznak depresji, czy załamania wiary w to, że się uda.
Marie wyszła cała blada. Okazało się, że lekarz nie jest zadowolony z kuracji, bo trzeba wam wiedzieć, że to nie tylko czary mary rąk lekarskich i probówki, ale wiele tygodni, jeśli nie miesięcy przygotowań przed godziną zero. Marie ma tabletki, jakieś zastrzyki, poza tym trzyma swoje łono cały czas w ciepłym kokonie (butelka z gorącą wodą i koc), do tego jakieś masaże stóp u chińskich specjalistów, jakieś zioła, pite rano na czczo, suplementy czegoś tam, a to wszystko wstrętne w smaku, bolesne, w najlepszym wypadku niewygodne i niepraktyczne. Bo ona cały czas pracuje, a te wysiłki nie mogą poczekać na koniec pracy, tylko w trakcie lata i popija tabletki, zawija się w ciepłe i cuda wyprawia, żeby tylko mieć dziecko. Zasugerowałam jej w pewnym momencie, że może powinna adoptować. Ona na to, że owszem, jeszcze dwa razy i koniec, potem skoncentruje się nie procedurze przysposobienia. Już ma wypełnione dokumenty i jakieś obserwacje psychologiczne zaliczone. Czyli nie zasypia gruszek w popiele. Dzielna Marie. Spojrzałam na nią i się zawstydziłam, że sobie tak żyję jak pantofelek i wszelkie dobroci natury przyjmuję jak rzecz oczywistą.
Panowie politycy, etycy, księża i panie z trójki kościelnej – wara wam od łona kobiety, która szuka wsparcia w zdobyczach współczesnej nauki i medycyny. Gdyby Bóg nie chciał zapłodnienia In vitro,  nie dałby ludziom takiej wiedzy.

20 komentarzy:

  1. oooo to to to ! mądrogłowi etycy, co gorsze płci obojga, filozofujący teoretycznie na temat co mozna a czego nie można w granicach kobiecego łona, doprowadzali mnie zawsze do szewskiej pasji. A puentę dalaś naprawdę świetną !

    OdpowiedzUsuń
  2. nie miałam problemów z zająsciem w ciąże. urodziłam 6 lat temu cudnego zdrowego chłopca, który daje mi największą radość w życiu. Nie wiem jak to jest chcieć mieć dziecko i nie móc, ale nie potrafię sobie wyobrazić, że mojego syna mogłoby nie być. Jest kawałkiem mojego ciała, integralną częścią, którą poddaję zabiegom, by wkrótce pewnego dnia odłączyć i z oddali podziwiać.
    Znam osoby, które poroniły, znam kobiety, które poddały się in vitro i są wśród nich takie, którym się udało i takie które musiały się poddać.
    Uważam, że Bóg, jakkolwiek się nazywa, dał ludziom talenty aby je pomnażali. Niektórzy dostali talenty, które wykorzystują w medycynie, niosąc pomoc cierpiącym, potrzebującym. Uważam że Bóg jest mądry, że nie dał nam wszystkiego na tacy, tylko każe do pewnych rzeczy dochodzić pomnażając dane nam talenty, by w ten sposób docenić ich wartość.
    Uważam, że grzechem jest zakopywanie tych talentów w ziemi

    OdpowiedzUsuń
  3. Podziwiam kobiety, ktore tak dlugo i zaciekle walcza o to, zeby urodzic. Szacunek.

    Ja wiem, ze bede adoptowac, jeszcze nie teraz, moze za 4-5 lat. To jest moj zyciowy cel, dac szanse dziecku/dzieciom, ktorym rodzice nie chcieli lub nie mogli dac szansy.

    OdpowiedzUsuń
  4. Magda a nie masz obaw?
    we mnie wciąż kotłuje się taka myśl, żeby adoptować, choć problemu z urodzeniem nie powinnam mieć, ale działają mną takie pobudki jak Tobą
    tylko bardzo się boję ...

    OdpowiedzUsuń
  5. Znam kobiete ,która przechodziła przez różnego rodzaju leczenia.Później 3 próby in vitro-na wiecej nie było ich stać.W naszym chorym kraju trzeba koszty zabiegu pokryc samemu.:( Pragnienie posiadania dziecka było u nich bardzo silne.Zdecydowali sie na adopcje-teraz maja uroczego 4-letniego synka.Cudowne dziecko.Jak widze ich miłosc do niego-to dochodze do wniosku ,że ich walka była słuszna.Dziecko jest cudownym darem.Niestety nie każdy może je mieć.

    Bardzo mnie denerwuje podejście polityków do sprawy in vitro.O podejsciu kościoła juz nie wspominam.Jestem osoba wierząca-ale na ten temat mam inne zdanie.Dlaczego?Bo w przeciwieństwie do polityków czy ksieży widziałam dramat tej pary.A to sprawia ,że coraz bardziej oddalam sie od kościoła-tak wiele kwestii jest sprzecznych z moim wenetrznym głosem,sumieniem... Wiem ,że gdybym była na miejscu tej kobiety zrobiłabym to samo.Walczyłabym o dziecko.Mimo iz jestem wierząca a kościół potepia in vitro..

    Jesli chodzi o adopcje-nie ma się czego bać. Moja babcia była opiekunka w Domu dziecka.Przez długi czas te dzieci były obecne w naszym życiu-podczas świat,wakacji czy ferii.Zabierała je do domu-gdy alternatywa było pozostanie w instytucji bo rodzice sie nie zgłosili.Albo gdy ich nie było. Byłam wtedy małą dziewczynka ale już w tamtym momencie postanowiłam ,że kiedys adoptuje dziecko.Wiem jak bardzo zmienia sie świat dziecka gdy ma prawdziwą i kochająca rodzinę.Żadna,nawet najlepsza ciocia z Domu Dziecka ,nie zastąpi prawdziwego domu,ciepła.
    Dlatego,jeśli tylko moja sytuacja na to pozwoli,w przyszłości chcę podarowac takiemu dziecku lepsze życie,miłość,ciepło rodzinnego domu. Wiem ,że to będzie jedna z najlepszych rzeczy jaka moge w życiu zrobic.

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie ukrywam swoich poglądów w tej sprawie. Pisałam przy okazji "Eugeniki" Grzegorza Brauna. Mogę długo i wyczerpująco, nawet z odniesieniami osobistymi. Bo o ważne rzeczy trzeba walczyć. Teraz przychodzi mi do głowy wiersz ukochanego księdza-poety. Nie mówi on wprawdzie o in vitro, ale pozwala uzmysłowić sobie, co jest ważne:

    rachunek dla dorosłego

    Jak dalego odszedłeś
    od prostego kubka z jednym uchem
    od starego stołu ze zwykłą ceratą
    od wzruszenia nie na niby
    od sensu
    od podziwu nad światem
    od tego co nagie a nie rozebrane
    od tego co wielkie nie tylko z daleka ale i z bliska
    od tajemnicy nie wykładanej na talerz
    od matki która patrzyła w oczy żebyś nie kłamał
    od pacierza
    od Polski z raną (...)

    OdpowiedzUsuń
  7. Przeszłam to z przyjaciółką, udało jej się za pierwszym razem. Widzę szczęśliwą rodzinę, małżeństwo, piękne blizniaczki, które dostają pełno miłości. Dlaczego odbierać ludziom szansę na to? Dla mnie to nawet nie kontrowersyjny temat. Myślę prosto. Może czasem tak lepiej.Byłam, jestem, będę za.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nasi politycy jeszcze nigdy nie wymyślili nic mądrego niestety, choć nie tylko ja uważam, że takie decyzje powinno się podejmośc indywidualnie a nie według jakiegoś prawa.
    Sama mam dwóch zdrowych synów i nie miałam medycznych problemów z zajściem w ciąże, jednak przez pół życia wydawało mi się, że nigdy dzieci nie będę mogła mieć albo urodzą się chore, zupełnie nie wiem dlaczego tak myślałam?!? Ale może właśnie dlatego czuję się szczęściarą, że są i w pewien sposób wyróżniona przez los, bo zdaję sobie sprawę, ile ludzi o nich marzy.
    Mam nadzieję, że przyniesiesz Marii szczęście i będzie mogła cieszyć się macierzyństwem.

    OdpowiedzUsuń
  9. sempeanko - a może kobiety powinny stworzyć panel dyskusyjny na temat męskich penisów? Na przykład rola penisa w polityce. Czy mężczyznom potrzebne są penisy? Zajmijmy się tym, skoro oni uważają się za eskpertów w temacie kobiecego łona

    OdpowiedzUsuń
  10. Dea - Magda - podziwiam osoby, które chcą adoptować dziecko, ja nigdy nie myślałam, kto wie, gdybym pielęgnowała w sobie takie postanowienie, może bym teraz miała adoptowane dziecko? Z drugiej strony nigdy nie miałam zaplecza w postaci babc i cioc, a samej ciężko, mąż wiadomo więcej by był w pracy.

    OdpowiedzUsuń
  11. z głową w książce - Kościół niech sobie potępia, nie interesuje mnie, co ci panowie mają w tej kwestii do powiedzenia, do kobieta ma władzę, bo kobieta może rodzić. A jak nie może, ma tyle siły do walki, ze mogą jej naskoczyć panowie w kieckach

    OdpowiedzUsuń
  12. Zeby było jasne, nie potępiam kościoła w czambuł, potępiam tylko głupich i 'wąskotorowych księży'. Ale wśród tej grupy zawodowej są dobrzy i źli, jak wszędzie. Kościół jako instytucja puchnie w szwach i musi się reformować, inaczej będzie wielkie bum i za sto lat nikt nie będzie pamiętał, co to są za budynki, takie podobne do siebie

    OdpowiedzUsuń
  13. książkowcu - piękny wiersz, dzięki

    OdpowiedzUsuń
  14. hundredacrewood - niestety Maria nie utrzymala tej ciąży, ale się nie poddaje. Dzielna kobieta

    OdpowiedzUsuń
  15. Monika - i czy ktoś mógłby sobie wyobrazić życie bez bliźniaczek? Nie. A odmawia się im prawa do przyjścia na świat. Zgroza

    OdpowiedzUsuń
  16. Nie znam bólu oczekiwania na dziecko. Tak, jestem tą szczęściarą co dzieci otrzymała ot tak, bez najmniejszego wysiłku. Nie rozumiem więc pragnienia urodzenia potomka. Nie rozumiem ludzi którzy przechodzą bolesną i często upokarzającą drogę by doczekać krwi z krwi własnej, kości ze swojej kości. Nie rozumiem dlaczego tacy ludzie walczą o urodzenie zamiast adoptować i uszczęśliwić jakieś biedne dziecko. Nie rozumiem. Wielu ludzi nie rozumie.
    Tak samo jak chińskiego, albo wyższej matematyki, a jednak - nikomu nie przychodzi do głowy, by ich zabraniać.

    OdpowiedzUsuń
  17. Dea, pewnie, ze sie boje. Ale staram sie o tym nie myslec w kategoriach strachu. Jak mawial moj Tata, tylko glupiec sie nie boi. I tego sie trzymam :)

    Brat mojego meza przechodzi teraz przez proces adopcyjny i ja sobie z boku obserwuje. Im dluzej tym bardziej wiem, ze to jest dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
  18. Provincial - podoba mi się twoja puenta

    OdpowiedzUsuń
  19. Ja znam 3 kobiety w moim najbliższym otoczeniu, które po zabiegu in vitro mają teraz 2-3 letnie pociechy. To, co mówią duchowni jest do chrzanu. Więcej kontaktu z rzeczywistością, mniej kiwaczków, panowie.

    OdpowiedzUsuń
  20. silko - a mówią, że te dzieci chore, że same z nimi problemy, bo dziwolągi, wbrew naturze - boli mnie jak tego słucham

    OdpowiedzUsuń

Musiałam wyłączyć komentowanie anonimowe, bo mnie zawalił spam. Przepraszam.