Niedawno zmarła Phil, moja droga znajoma, tu w Irlandii.. Była chora od jakiegoś czasu, ale jakoś nie mieściło się nam w głowie, że ma przed sobą kilka dni. Słowa księdza Twardowskiego – spieszmy się kochać ludzi - mają wyjątkowe zastosowanie dla mnie w tym wypadku, bo odkładałam wizytę u niej na bardziej sprzyjający czas, uważałam, że jeszcze zdążę, jeszcze nie dziś, może jutro znajdę więcej czasu? Nie zdążyłam. Inna rzecz, że odwlekałam wizytę, bo nie bardzo wiedziałam, jak się zachować? Zobaczyłam ją na lotnisku żegnającą przyjaciół, była już bardzo spuchnięta i słaba, ale ja w jakimś odruchu zaprzeczenia wytłumaczyłam sobie, że to z powodu leków, ale przecież one ją wyleczą i znowu wszystko wróci do normy.
Trudno jest obcować z czyimś nieszczęściem. Nigdy nie wiem, czy swobodnie mówić o chorobie, czy raczej udawać, że nie istnieje? Czy można żartować, a może zachować powagę? Chorzy ludzie mówią - nie unikajcie nas, mówmy o wszystkim - ale to nie jest takie łatwe. Na dodatek Phil była bardzo świadoma swojego stanu, a ponieważ była samotna, w sensie braku najbliższej rodziny, bo ludzi wokół niej było wiele, postanowiła przekazać swoje rzeczy do sklepu, z którego dochód idzie na cele charytatywne. I tak powoli donosiła tam książki i porcelanę oraz różne drobiazgi. Nie miała wiele, bo nie była typem posiadacza, dla niej ważniejsze było raczej być niż mieć. Żyła świadomie i ekologicznie. Ponad rok tak umierała na oczach całego miasta, rozdając ruchomości. I ja coś dostałam, tyle, że wcześniej. Zastanawiam się, czy ona już wtedy wiedziała o diagnozie? W każdym razie mam od niej piękny półmisek, który mi dech zaparł, kiedy ją wizytowałam. Dzięki temu mam po niej pamiątkę – nie wszystek umrze.
Kiedyś mnie odwiedziła z zaskoczki, akurat myłam podłogę w kuchni. Po kilku miesiącach znowu mnie znienacka wizytowała i przypadkiem, bo ja nie jestem znowu taka porządnicka, żeby codziennie, znowu myłam podłogę w kuchni. Spojrzała na mnie i powiedziała poważnie – Kasia, ja cię błagam, nie zmarnuj całego życia na mycie podłogi.
Na swoje życzenie została złożona w wiklinowej trumnie, ekologicznej oczywiście. Na ‘łejka’ czyli czuwanie przyszli przyjaciele, dom był oświetlony świeczkami i ubrany w kwiaty z jej ogrodu. Pomyślałam o jej cielesnej powłoce już dla niej nieprzydatnej, o tych ludziach skaczących z płonących wież dziesięć lat temu, bo zmarła dokładnie w rocznicę 11 września w NY i powtórzyłam za Phil – Kaśka, nie zmarnuj życia na mycie podłogi.
Trudno jest obcować z czyimś nieszczęściem. Nigdy nie wiem, czy swobodnie mówić o chorobie, czy raczej udawać, że nie istnieje? Czy można żartować, a może zachować powagę? Chorzy ludzie mówią - nie unikajcie nas, mówmy o wszystkim - ale to nie jest takie łatwe. Na dodatek Phil była bardzo świadoma swojego stanu, a ponieważ była samotna, w sensie braku najbliższej rodziny, bo ludzi wokół niej było wiele, postanowiła przekazać swoje rzeczy do sklepu, z którego dochód idzie na cele charytatywne. I tak powoli donosiła tam książki i porcelanę oraz różne drobiazgi. Nie miała wiele, bo nie była typem posiadacza, dla niej ważniejsze było raczej być niż mieć. Żyła świadomie i ekologicznie. Ponad rok tak umierała na oczach całego miasta, rozdając ruchomości. I ja coś dostałam, tyle, że wcześniej. Zastanawiam się, czy ona już wtedy wiedziała o diagnozie? W każdym razie mam od niej piękny półmisek, który mi dech zaparł, kiedy ją wizytowałam. Dzięki temu mam po niej pamiątkę – nie wszystek umrze.
Kiedyś mnie odwiedziła z zaskoczki, akurat myłam podłogę w kuchni. Po kilku miesiącach znowu mnie znienacka wizytowała i przypadkiem, bo ja nie jestem znowu taka porządnicka, żeby codziennie, znowu myłam podłogę w kuchni. Spojrzała na mnie i powiedziała poważnie – Kasia, ja cię błagam, nie zmarnuj całego życia na mycie podłogi.
Na swoje życzenie została złożona w wiklinowej trumnie, ekologicznej oczywiście. Na ‘łejka’ czyli czuwanie przyszli przyjaciele, dom był oświetlony świeczkami i ubrany w kwiaty z jej ogrodu. Pomyślałam o jej cielesnej powłoce już dla niej nieprzydatnej, o tych ludziach skaczących z płonących wież dziesięć lat temu, bo zmarła dokładnie w rocznicę 11 września w NY i powtórzyłam za Phil – Kaśka, nie zmarnuj życia na mycie podłogi.
Jeśli chodzi o choroby innych ludzi to chciałabym mieć tą naiwność w stylu''pewnie to nic groznego'' Nie mam tak. Czasem żałuję. Chorób bliskich doświadczyłam nie raz i to nie z pozytywnym finałem.Z jednej strony jestem nadwrażliwa na to wszystko,odrazu o najgorszym myślę, ale pozytyw jest taki, że nie odkładam rzeczy na potem odkąd skończyłam 19lat i dzięki temu spełniłam przez ostatnią dekadę wiele swoich marzeń. Jest w śmierci coś pozytywnego..obcując z nią naprawdę czegoś się uczymy i nie tak, że rano już się nie pamięta.Miłość,rodzina i spełnianie marzeń jest najważniejsza. Bo tyle jest warte te kruche i krótkie życie.
OdpowiedzUsuńP.S ;)posłuchaj koleżanki i nie pucuj tak tej podłogi;). U ciebie tak czysto, że można z podłogi jeść i z listków kwiatów:)
Przykro mi z powodu śmierci twojej koleżanki,niech spoczywa w pokoju..
..."Pomyślałam o jej cielesnej powłoce już dla niej nieprzydatnej, o tych ludziach skaczących z płonących wież dziesięć lat temu, bo zmarła dokładnie w rocznicę 11 września w NY i powtórzyłam za Phil – Kaśka, nie zmarnuj życia na mycie podłogi."...
OdpowiedzUsuńEcho: 'Nie marnuj zycia na blogi...'
Wzruszylas mnie tym wpisem Kasiu. Bardzo.
OdpowiedzUsuńTeż mam często problem, jak się zachować w obliczu choroby. Kiedy znam kogoś lepiej, to i z zachowaniem jakoś idzie, ludzi nieznanych wolę wtedy nie obciążać moją osobą.
OdpowiedzUsuńWiesz, z jednej strony mycie podłogi jest mniej ważne od życia, z drugiej czasem może być bardzo istotną częścią tego właśnie doczesnego, spokojnego żywota człowieka, który chce chodzić po czystej podłodze, jeść z czystych talerzy i na czystym stole.
Nauczyłam się doceniać takie proste rzeczy nie mniej, niż wielkie życiowe fajerwerki :)
A Phil życzę, żeby spoczywała w pokoju i chodziła po rajskiej łące pełnej kwiatów.
p.s. a tak w ogóle natchnęłaś mnie do napisania dzisiejszego posta
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Kasiu
Moniko - cieszę się, że wygląda na czysto, bo z tym różnie, haha. Nie jest tak źle ze mną, że ciagle myję,
OdpowiedzUsuńona po prostu zawsze w piątek musiała przyjeżdżać, a że ja systematyczna to i podłoga była myta.
Ale coś w tym jest, że ważniejsza jest atmosfera, szczęście w domu, nasze potrzeby, ze nie zawsze trzeba byc niewolnikiem rutyny i obowiązku
Echo - może Ty marnujesz, ja nie, dzięki blogom poznałam bardzo wielu ciekawych ludzi. To jeszcze zależy jakie blogi. Jeśli masz poczucie marnowania czasu, nie zaglądaj tu, ani nigdzie indziej, nie marnuj tylko wykorzystuj lepiej. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMagdo - pozdrawiam
OdpowiedzUsuńiw - właściwie odpisałam już na twoim blogu, tutaj powiem tylko, że cieszę się, ze ten wpis kogoś poruszył do myślenia, jak widzę wielu tutaj, bo o to przxecież chodzi
OdpowiedzUsuńKaska, ja nie marnuje ani na blogach, ani na podlogach, ani na oknach ... Echo jest tylko echem, niesie sie ...
OdpowiedzUsuńKasiu, poruszasz bardzo trudne tematy... Ale to dobrze, bo nie ma co uciekać przed nieuniknionym. A dobrze jest pamiętać o tym, że takie rzeczy dzieją się codziennie. Dlatego, tak, spieszmy się kochać :)
OdpowiedzUsuńkoleżanka miała świętą rację nie warto zajmować się np. chociażby tym głupim łapaniem kurzu w locie należy robić to co się lubi jeśli nawet jest to pisanie bloga a koleżanki szkoda mam nadzieję, że nie marnowała czasu na głupoty.
OdpowiedzUsuńtrzymaj się ciepło i żyj tak jak koleżanka Ci radziła
Auroro - śmierć jest integralną częścią życia, nie da się bez tego obejść niestety, dobrze pamiętać o tym, żeby żyć świadomie, zanim nadejdzie koniec
OdpowiedzUsuńszpilko, staram się i staram, mam nadzieję, że jestem coraz bliżej zdrowego balansu.
OdpowiedzUsuńWitaj Kasiu
OdpowiedzUsuńWiesz, strasznie mądre słowa.
Rzeczywiście czasem lepiej odpuścić sobie mycie podłogi i tym podobne sprawy na rzecz czegoś innego, bardziej życiowego..
Ja sobie powinnam zapisać gdzieś to motto :)) Naprawdę :)
Pozdrawiam
Ada
Ado - witaj u mnie. Zajrzałam na Twojego bloga, chociaż miałam poważne podejrzenia, że mnie szlag trafi jaśnisty, jak zawsze kiedy na takie strony wchodzę, i mnie trafił, bo co tam znalazłam okazało się jeszcze jedną wspaniałą pochwałą życia poprzez małe drobiażdżki, które nie tylko umilają oko i bytność naszą na tej ziemi, ale i chwalą każdą chwilę dnia codziennego, co jest wielkim darem. Nie można tym chwilom pozwolić umykać. A szlag mnie trafia, bo ja też bym tak chciała, ale swoje serce oddałam książkom, a to zjadacze czasu, więc upiększam to moje otoczenie, ale nie aż tak umiejętnie (bo manualne to ja mam zdolności tylko lewej nogi), więc muszę kupować, a z kasą trochę gorzej (bo książki), ech.
OdpowiedzUsuńJeśli idzie o twój komentarz - każda kobieta powinna mieć takie motto na widocznym miejscu (a autorem jest Phil z Donegalu :-)
Ech... Spieszmy się kochać ludzi... Naprawdę warto.
OdpowiedzUsuńOdnośnie tego mycia podłogi - walczę ze swoją skłonnością do pedantyzmu od lat, bo uważam, że to mi utrudnia życie i zabiera czas, który mogłabym poświęcić na coś pożyteczniejszego... Sprzątać to bym chciała tylko tyle ile trzeba, choć trudno znaleźć złoty środek jak ma się w domu i psa i alergika :)