czwartek, 26 stycznia 2012

Rower chwilowo widoczny z oddali, ale za to ciepło. Doniesienia z frontu też są

No i się zesrało z tym rowerem, okazało się, że muszę zatankować olej do ogrzewania, więc pieniądze zebrane na niego, pójdą w rury, żebyśmy nie zamarzli, ale nie rezygnuję, mam zamiar zapłacić za niego w ratach, ale niestety w tym sklepie nie jest tak, że dostajesz rower i płacisz, ale najpierw płacisz, a odbierasz go wraz z ostatnią ratą. Wrrrrrr. Rower będę widzieć, za kilka miesięcy. Mam nadzieję, do maja się wyrobić. Trudno tak wszystko pogodzić, jak się nie ma pracy, a zlecenia dla wolnego strzelca raz są, raz ich nie ma.
Poza tym cały czas zbieram pieniądze na wyjazd do mamy. Jakoś mi smutno, że mnie tak na nic nie stać. Sprawdzam codziennie oferty pracy, nic.

Doniesienia z frontu diety (kto nie chce, niech nie czyta):
Po pierwsze, a propos tego wyżej, nie jest ona wcale taka tania, jak sobie we łbie wymyśliłam, bo je się inaczej, wcale nie mniej, nawet chyba więcej, do tego produkty dobrej jakości i takie, których wcześniej nie jadłam, jak na przykład avocado (brrr, nie lubię, zielone masło dla mnie).
Ale nie jest tak źle, jak pierwszego dnia, bo wczoraj i dzisiaj (to samo się je dwa dni), jest na obiad kurczaczek na szpinaku uduszonym z czosnkiem, przyprawami i pomidorami, a do tego chuda feta. Jakie to mniamuśnie, mówię Wam. Ale się wczoraj zajadałam. Na śniadanie za to mleko z płatkami owsianymi i jabłkiem. Ja bym wolała chleb, bo rano lubię kanapki piętrowe, czyli na dole chleb, może być czarny, ale na wierzch wędlina, ser, pomidory, papryka, rzodkiewka, dlatego piętrowe. Jem je nożem i widelcem. Brak mi takiego śniadanka. Do tego mogłoby być jajeczko na twardo, albo łyzka twarożku.

No, ale trzeba się trzymać. Tylko teraz mam to mleko, a jutro serek z rzodkiewką i jedne chlebek, a w niedzielę, tadam, jajecznica z 2 jaj z drobiową wędliną, sałatą, pomidorem i razowcem. Normalnie raj.
Wszyscy mówią - bez ruchu nie ma spadku wagi. Ja wiem, ale naprawdę nie mam gdzie pod dachem, więc muszę najpierw nauczyć sie lubić deszcz, po u nas leje codziennie. Uwierzycie? CODZIENNIE! A jak nie leje, to się zanosi. Ja się od razu robię najeżona, jest mi z tą wodą z nieba nieprzebraną źle, nawet jak w domu, a jeszcze wyjść? Muszę się zmotywować.
Cholera, nawet ciekawa książka w słuchawkach nie pomaga, bo deszcz i książka mi zupełnie, wcale, ale to wcale nie konweniują.
Basenu nie mam, siłowni nie mam, jest w szkole u syna cały czas zawalona pakerami i wyrostkami, wiadomo, jaki tam zapach, delikatnie mówiąc - testosteronu. A powierzchnia jakieś dwa metry kwadratowe, hehe.
Pozostaje chodzenie i rower, co go jeszcze nie mam.
No to się wyżaliłam.

24 komentarze:

  1. Potwierdzam- wyjście w tym kraju na dwór w celu aktywnego wysiłku, ruchu, spacerku, biegu i co tam jeszcze- mega ciężka sprawa. Bo tu leje codziennie i to w poprzek, nie przewidzisz. Nagle słońce, błękitne niebo, za 35 minut ulewa. W domu to nie to samo, myślę, że to nie kwestia tego czy ma się miejsce czy nie- ciężko w domu ćwiczyć..czekać an rower trza:))) To tylko trzy miesiące, zleci- trzymam kciuki bo mi do maja też strasznie prędko.:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ja bym sobie nawet kupiła jakiś sprzęcior do domu, ale zupełnie nie mam gdzie postawić, cholerka.
      Właśnie, zapomniałam napisać, że nie dość, że deszcz, to jeszcze poziomo prosto w pysk. Ech

      Usuń
  2. U nas też pogoda pod psem, szaro - buro i mokro. Powiem ci, że jedyna droga do odchudzenia to zmiana sposobu odzywiania i życzę ci wytrwałości w tym odchudzaniu. Ja moge schudnac tylko wtedy, gdy żyję na kawie i stresie. Gdy Mąż wyjechał do Anglii ze stresu schudłam do rozmiaru 10. Ale spoko, już nadrobiłam : )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Socjo - ja stresy zajadam, może dlatego mi tak ciężko schudnąć w ten czas, bo stresów mam aż nadto. Gdyby stres mnie odchudzał, to już by mnie nie było widać, haha

      Usuń
  3. Ja też zajadam stresy - powinnaś jechać ze mną na moje wczasy odchudzające, tam dostępu do jedzenia nie będzie - do tego, które ja lubię:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jedzenioholiczko - pojechałabym chętnie, ale nie ma jak. Zebym ja chociaż pracowała, żeby mnie w domu nie było, ale jestem i te wszystkie pyszności, co ma syn w lodówce, szyneczki, ser żólty, bułeczki w chlebaku, wszystko bym jadła. O słodyczach nawet nie wspomnę

      Usuń
  4. Kasia, lamiesz mi serce, bo avocado to nasz ulubiony owoc!!! Tylko cholernie drogi - my rzeczywiscie jemy go zamiast masla( zbawienie dla Z) - sprobuj z roznymi miekkosciami- ja nie cierpie takich rozciapanych, najlepsze dla mnie sa lekko twardawe - a z odrobina soli, pieprzu i pomidorem rewelacja...guacamole tez nie lubisz??? Na poczatku tez mi nie smakowalo - a jesli kiedys bedziesz w japonskiej knajpie to na przystawke avocado with ginger sauce - pychotki!!! no to sie rozpisalam! Motywujesz mnie - do kawy przygryzam marchewki...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. M - a to jest jakiś pomysł, posmarować chleb avokado zamiast masła, ale najpierw trzeba móc ten chleb jeść, buuuuu.
      W sałatce nie lubię, bo mi smakuje tak, jakbym masło sobie na kawałki pokroiła.
      Dla mnie to smak całkiem nowy, bo nie jadałam wcześniej.

      Usuń
    2. Nie lubić avocado to zbrodnia:))) na toście rozgnieciony i wyciśnięta cytrynka plus sól i pieprz...raj w gębie. Jak to każdy jest inny. Ja np kanapek na śniadanie nie lubię,za sucho i rozpycha, i nawet jak by mi milion zapłacili, nie biegałabym bo nienawidzę biegać i truchtać i jak widzę ludzi biegających to od razu czuję się zmęczona. A inni to kochają. Trzymam kciuki za rower. Jest piękny. W maju pogoda będzie lepsza, jest raczej sucho w kwietniu i maju.

      Usuń
    3. Monika - jak napisałam wyżej - na toście tak, ale sam w salatce smakuje jakby do niej masła dodać

      Usuń
  5. Kasiu, wytrwaj! Nie myśl o jedzeniu - zawsze będzie coś smakowitego do podjedzenia. Wiem coś o tym. Jak fatalnie czuję się po weekendach - podjadam przy sprzątaniu, po zakupach, przed obiadem, po kolacji, przy czytaniu....eh...
    Rower to radocha tak w ogóle - może być nawet stary, kupiony gdzieś na alegro, czy co tam masz dostępne. Aby jeździł. Ja mam taki zwyczajny. W Warszawie jest grupa lanserów rowerowych, co muszą mieć wszystko wypasione, i grupa tych innych, co im zwyczajnie wszystko "zwisa".
    Wytrwaj!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kupiłabym rower stary nawet, ale okazalo się, że one teraz tak popularne, bo się na nich ludzie snobują, że kosztują drożej niż ten nowy, co wygląda jak stary.
      Mam stary model, z kraju przywieziony, kto wie, może będę na nim jeździć, a nowy córka dostanie, bo umowa była taka, ze ona jeden do Dublina zabiera, to ja bym nie miała nic. Dlatego musiałam kupić

      Usuń
  6. Kasiu, a nie masz takiego ubranka deszczoodpornego ? Pomyśl więc o zaopatrzeniu się w takie, bo bieganie, marsza, a nawet spacery to najlepsza i najtańsza forma ruchu. Mnie tam deszcze nie przeszkadza, ale mrozu i śliskiej nawierzchni nie znoszę tak samo jak wędlin drobiowych.
    O. właśnie z powodu mojej awersji do drobiu, ryb oraz innego mięsiwa trudno mi na dłuższą metę być w zgodzie z jakąkolwiek dietą. A powinnam.
    Czytam ciebie i się motywuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. provincial - ubranko deszczoodporne, no ty już w ogóle mnie chcesz dobić, nie dam rady w kondonie chodzić. N-I-E-N-A-W-I-D-Z-Ę deszczu i najpierw nad tym muszę popracować. Nie mówimy tu o letnim, przyjemnym, a o zimowym, poziomym. Do tego dreszcze. brrrr

      Usuń
    2. Provincial - a ja mogłabym cię też na blogu odwiedzać?

      Usuń
    3. Miałam kiedyś przeciwdeszczowe wdzianko na dwór...masakra, nie dość że kondon, to jeszcze ciężkie, śmierdzące...kasia dont do it! hihihih

      Usuń
  7. Zanim się wykosztujesz na sprzęcior do domu, może po prostu gimnastyka? Bez szaleństw, właśnie żeby się trochę poruszać i tyle?
    Pozdrawiam mocno!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agnes, to nie jest sprzęcior do domu, tylko do wyjazdów rodzinką na wycieczki rowerowe

      Usuń
    2. No, mnie chodziło o ten sprzęcior, co go nie masz gdzie postawić, w komentarzu piszesz, pod Moniką.

      Usuń
    3. Aaaaa, myślałam, że masz na myśli rower treningowy

      Usuń
  8. Cos mi sie widzi ze musze ci Stefana pozyczyc;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Kasia, przecież czytasz I cóż, że ze Szwecji
    Nick provincial to szwedzka wersja prowincjuszki, która teraz sygnuje już tylko nieco zakurzony fotoblog na bloxie.
    Provincial sygnuje blog po szwedzku, który też trochę kurzem porasta, ale wciąż sobie obiecuję, że się nim zajmę
    Więc pozdrawiam
    takajedna_ja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ale głupia ja, nie skojarzyłam, ze Ty jesteś taka jedna Ty, haha

      Usuń

Musiałam wyłączyć komentowanie anonimowe, bo mnie zawalił spam. Przepraszam.