No i jestem. Ufff, podróż powrotna była pełna wrażeń, bo jak zwykle obładowałam się książkami i różnymi innymi ciężkościami. Przyjaciółka odprowadzająca mnie na lotnisko, kiedy zobaczyła moją kurtkę wypchaną w kieszeniach różnymi 'kamieniami', które nie weszły do bagażu, powiedziała, że wyglądam jak rumunka (specjalnie piszę z małej litery, bo w tym wypadku nie o narodowość przecież idzie). No i miała oczywiście rację, ale kiedy idzie o przewiezienie książek i różnych innych ważnych rzeczy typu kremy do gęby, które przecież w Polsce najlepsze (świetlika z herbatą pod oczy sobie właśnie nałożyłam i przeżywam szczyty przyjemności podocznej), pasta Lacalut Active, niedostępna u nas, a niezastąpiona, kubek do kawy, bo oczywiście wypatrzyłam, no i prezenty, czyli niezwykłej ciężkości albumy o Koszalinie w starych pocztówkach i nowych ujęciach, z na dokładkę cukier brzozowy w ilości jednego kilograma, czyli dokładnie jedna dwudziesta tego, co mogę zabrać. No, ale książki przede wszystkim. Gdyby nie pewna przemiła osóbka o imieniu Iza, miałabym wielki problem, bo niestety u mnie rozum śpi, kiedy widzę książki, a pobyt na targach wydawniczych to już w ogóle COMA dla mojego rozsądku, oczywizda nakupowałam, ona spojrzała na siaty, skojarzyła z koniecznością przelotu i limitu bagażu i mi je po prostu przykazała zostawić do wysyłki. Ciężko mi było wypuścić je z ręki, ale to była konieczność, taka prawda.
W głowie mam straszny mętlik. Tyle się działo. Przez 17 dni siedziałam w największym Roller Coasterze świata, mówię Wam - większego nie wymyślili i nie zbudowali, a jeśli kiedykolwiek, ludzie będą musieli podpisywać papiery - zgodę na przejazd na własną odpowiedzialność. Przechodziłam od wielkiej rozpaczy i tęsknoty, do nadziei jeszcze większej, momentami do radości, aż dobrnęłam do ostatnich trzech dni i euforii niewyobrażalnej. Po drodze snu mało, zmęczenie i upał, który mi doskwierał, bo co tu dużo mówić, odzwyczaiłam się, a i wcześniej nie byłam fanką wysokich temperatur.
Postaram się to pomału opisywać i dzielić się z Wami wrażeniami. Na dziś już kończę, bo nadrabiam zaległości różniste, a poza tym mąż po operacji, o czym w kolejnych odsłonach.
Czyli działo się :))) Książki niedługo dotrą do Ciebie, więc będziesz miała sporo do czytania.
OdpowiedzUsuńKen.G - ja i tak mam, bo nie dość, że na półkach pełno tytułów nieprzeczytanych, to jeszcze i przywiozłam ze sobą. Muszę obfotografować i wrzucić na Notatki Coolturalne
UsuńMam nadzieję, że kiedyś też będę mogła kompletować sobie własną bibliotekę domową :)))
Usuńa nie możesz teraz pomału?
UsuńCieszę się, że wróciłaś i czekam na szczegóły.
OdpowiedzUsuńTeż się cieszę. Muszę któregoś dnia usiąść i ponadrabiać zaległości w czytaniu blogów. Powoli wszystko wraca do normy
UsuńWrocilas a nie przepadlas bez echa :D
OdpowiedzUsuńCieszesie, ze juz jestes w domu! I czekam z niecierpliwoscia na zdjecia ksiazek - ciekawe czy nasze przywiezione stosiki beda podobne.
OdpowiedzUsuńCiekawe. Będę fotografować wkrótce, niech się tylko obrobię
UsuńFajnie, że wróciłaś :)
OdpowiedzUsuńjak znajomi z emigracji opowiadają co targali do siebie na obce lądy, to zawsze jestem pełna podziwu:))) no cóż nasz kraj ma kilka niezastąpionych produktów:))) Dobrze że za terrorystkę Cie nie wzięli:)
OdpowiedzUsuńja tylko książki, a kremy przy okazji. Ale książki zawsze
Usuńa śliwki suszone polskie? a sernik? nie targasz tego? bo moja druga połówka jak wraca na emigracje to tak robi. i jeszcze jakieś dziwne produkty których ponoć w UK nie ma lub są drogie.
Usuńwszystko to mam tutaj w polskich sklepach, a jeśli nie u mnie w mieście, to mi córka z Dublina przywozi, nie mam problemu z jedzeniem. Ale leki, kosmetyki i książki to musowo. Jedzenia żadnego, co najwyzej herbatę
UsuńFajnie, ze ci sie udał wyjazd. A tak sie martwilas ; )
OdpowiedzUsuńSocjo - i słusznie się martwiłam, ale trzy ostatnie dni mi wszystko wynagrodziły
UsuńNa ebayu są specjalne kamizelki do rajana, pełne kieszeni na ksiązki inny stuff ;) łelkambek :)
OdpowiedzUsuńże ja nie wiedziałam! Kupiłabym sobie, nic, że pewnie wyglądałabym jak kontroler ruchu, za to mogłabym więcej książek przewieźć.
UsuńFajnie, że jesteś :-)
OdpowiedzUsuńNo, a o kremie podocznym dowiaduję się od Ciebie!
Czekam na dalsze relacje.
Upały odeszły w zapomniane:-)
Pozdrawiam Mariola
Mariolu, kremy polecam bardzo, mam dwa Flos-Lek Laboratorium Żel ze świetlikiem lekarskim i herbatą, a drugi żel pod oczy na sińce i obrzmienia z arniką i oba są swietne. Kupiłam w aptece.
UsuńNie mogę powiedzieć, żebym upały zabrała ze sobą, bo u nas straszna zimnica i leje.
Dobrze, że wróciłaś, bo nie mam co czytać..i wogóle:)
OdpowiedzUsuńto w ogóle jest najlepsze, haha
Usuńa witamy, witamy z powrotem w blogowej sferze :)
OdpowiedzUsuń