Kilka dni temu siedziałam nad podatkami. Co roku
Revenue wysyła nam Form 12 dotyczący zwrotów podatków do wypełnienia. Taaa, niby
o zwrot idzie, ale trzeba wpisać milion różnych informacji dotyczących dochodów
z różnych źródeł, również zagranicznych, wynajmu lokali, mieszkania (również w
Polsce) i tak dalej, a potem dopiero napisać, gdzie wydaliśmy, czy to na
wynajem lokum dla nas, czy to za wywóz śmieci, usługi medyczne itp. Zestresowałam
się, bo czekałam za długo z jego wypełnieniem, zostało mi kilka dni zaledwie, a
tak sobie obiecywałam, że w tym roku będzie inaczej i na pewno zrobię to na
kilka miesięcy przed terminem, a nie na ostatnią chwilę. Tak, tak, to nie
pomyłka, na złożenie go w wyznaczonym urzędzie podatkowym mamy kilka miesięcy,
aż do końca października. Tym większy wstyd, że tyle czekałam.
Wzięłam do ręki ten formularz, kilkanaście stron, ważę w myślach swoje możliwości w tym względzie, ale wreszcie dochodzę do wniosku, że jak to, ja nie dam rady? Otworzyłam, przeszłam przez PPS numery, informacje o dzieciach, kartach medycznych, łatwo nie było już na tym etapie, bo sprawa dotyczy roku poprzedniego i trzeba pamiętać, że dzieci wtedy jeszcze były wszystkie na naszym utrzymaniu, a i inne informacje mają być relatywne do 2011 roku, a nie do sytuacji obecnej. W tym momencie klęłam, że nie mam porobionych notatek dotyczących stanu na dzień ostatni zeszłego roku, ale cóż, mądry Polak po szkodzie, wszyscy to znają.
Schody zaczęły się już od strony czwartej, gdybym miała dochody z jednego miejsca, nie byłoby problemu, ale jak z wielu? Kurczę, gdybym była bardziej biegła w tych sprawach, na pewno bym wiedziała, kasy na doradcę podatkowego też nie mam, więc muszę jakoś sobie radzić. Raz kozie śmierć, najwyżej mi odeślą z adnotacją o konieczności poprawek, albo mnie wezwą do siebie w celu wyjaśnień. Na wszelki wypadek dopisałam elaborat na temat moich działań buchalteryjnych.
Wydawało mi się, że to już koniec przypadków Kasi na podatkowych dróżkach, ale to był dopiero początek. Niezbadane są meandry tax-formularzy.
Potem zaatakowali mnie odsetkami płaconymi przy okazji kredytów hipotecznych i na rozbudowę czy remonty domu. O Bogu, gdzie ja mam te papiery z banku? Dobra, może dalej, a potem wrócę do tego. A dalej – pytania o konto oszczędności na emeryturę. Mąż coś takiego ma w pracy, ale czy to jest to konto, czy co innego? Gdzie to sprawdzić? Cholera, nikt u niego w biurze nie odbiera telefonu, nie dowiem się na czas. Na dodatek dokumenty od jednego z moich pracodawców okazały się być błędnie wypełnione, kwota była za duża, zorientowałam się poniewczasie. Wypełniłam z błędem, muszę wrócić po kolejny dokument, a nie wiem, czy dostanę go na tyle szybko, żeby zmieścić się w czasie wyznaczonym przez Revenue Office na oddanie formularza? Decyduję się na wizytę w biurze pracodawcy jeszcze tego samego dnia, ale była już trzecia, więc miałam tylko godzinę, to na drugim końcu miasta, a do tego ja nie mam samochodu. Tylko spokój, głęboki oddech, kilka oddechów, licz do dziesięciu – mówię do siebie i ubieram się wpychając dwie nogi do jednej nogawki spodni. Decyduję się zabrać psa, jak mam biec, to niech i on ma ‘bieżnię’, przynajmniej padnie wieczorem i nie będę musiała mu piłki rzucać. Ale gdzie jest smycz, gdzie są szelki? Wywalam wszystko z półki, jednej, drugiej, szafki na buty, z pojemnika na czapki i rękawiczki, diabeł ogonem nakrył. Pies już się pręży na podwórku, szczeka z niecierpliwością, a ja go zabrać nie mogę, bo luzem nie pójdzie, zwabiam go, więc do domu, zamykam, on wyje z rozpaczy, a ja biegnę i płaczę, bo mi go żal. Siebie też, żem taka głupia i wcześniej kwoty na zaświadczeniu nie sprawdziłam, a właściwej nie znam, tylko oni to mogą u siebie w systemie wyliczyć. Pomyślałam, że na skróty będzie szybciej, lecę więc na tyły szkoły syna, mając nadzieję przebiec na sago przez trawnik za salą gimnastyczną, a potem przejściem obok żywopłotu i już będę miała pół drogi za sobą. Dopadam przejścia, w tym roku bramę postawili i łańcuchami zakuli. Przejścia nie ma, jest mała dziura w płocie nieopodal, ale na boisku szkolnym pełno chłopaków, tego jeszcze brakowało, żebym synowi obciachu narobiła i się przez ten otwór pchała głową do przodu i tyłkiem w powietrzu. Wracam więc, całą tę drogę od nowa przebywam, mając w uszach słowa prababci – jak się spieszysz, ze skrótów nie korzystaj. Mądry… Dopadam biura na pięć minut przed zamknięciem, z włosami dęba, czerwona na gębie i bez oddechu, żeby wyartykułować, o co idzie. Jakoś się domyślili i na następny dzień dokument przygotowali. Wiadomo, z wariatami się nie dyskutuje. Jeszcze tylko skontaktować się z kadrami męża, znaleźć papiery z banku, wiedzieć, gdzie to wpisać, kopie porobić następnego dnia, odpowiednie dołączyć do formularza, wysłać i z głowy. Uff.
Za każdym razem obiecuję sobie, że za rok będę już mądrzejsza i co roku to samo. Koniec z tym, za rok NA PEWNO będę mądrzejsza i wypełnię już w lutym. Prawie na pewno.
Wzięłam do ręki ten formularz, kilkanaście stron, ważę w myślach swoje możliwości w tym względzie, ale wreszcie dochodzę do wniosku, że jak to, ja nie dam rady? Otworzyłam, przeszłam przez PPS numery, informacje o dzieciach, kartach medycznych, łatwo nie było już na tym etapie, bo sprawa dotyczy roku poprzedniego i trzeba pamiętać, że dzieci wtedy jeszcze były wszystkie na naszym utrzymaniu, a i inne informacje mają być relatywne do 2011 roku, a nie do sytuacji obecnej. W tym momencie klęłam, że nie mam porobionych notatek dotyczących stanu na dzień ostatni zeszłego roku, ale cóż, mądry Polak po szkodzie, wszyscy to znają.
Schody zaczęły się już od strony czwartej, gdybym miała dochody z jednego miejsca, nie byłoby problemu, ale jak z wielu? Kurczę, gdybym była bardziej biegła w tych sprawach, na pewno bym wiedziała, kasy na doradcę podatkowego też nie mam, więc muszę jakoś sobie radzić. Raz kozie śmierć, najwyżej mi odeślą z adnotacją o konieczności poprawek, albo mnie wezwą do siebie w celu wyjaśnień. Na wszelki wypadek dopisałam elaborat na temat moich działań buchalteryjnych.
Wydawało mi się, że to już koniec przypadków Kasi na podatkowych dróżkach, ale to był dopiero początek. Niezbadane są meandry tax-formularzy.
Potem zaatakowali mnie odsetkami płaconymi przy okazji kredytów hipotecznych i na rozbudowę czy remonty domu. O Bogu, gdzie ja mam te papiery z banku? Dobra, może dalej, a potem wrócę do tego. A dalej – pytania o konto oszczędności na emeryturę. Mąż coś takiego ma w pracy, ale czy to jest to konto, czy co innego? Gdzie to sprawdzić? Cholera, nikt u niego w biurze nie odbiera telefonu, nie dowiem się na czas. Na dodatek dokumenty od jednego z moich pracodawców okazały się być błędnie wypełnione, kwota była za duża, zorientowałam się poniewczasie. Wypełniłam z błędem, muszę wrócić po kolejny dokument, a nie wiem, czy dostanę go na tyle szybko, żeby zmieścić się w czasie wyznaczonym przez Revenue Office na oddanie formularza? Decyduję się na wizytę w biurze pracodawcy jeszcze tego samego dnia, ale była już trzecia, więc miałam tylko godzinę, to na drugim końcu miasta, a do tego ja nie mam samochodu. Tylko spokój, głęboki oddech, kilka oddechów, licz do dziesięciu – mówię do siebie i ubieram się wpychając dwie nogi do jednej nogawki spodni. Decyduję się zabrać psa, jak mam biec, to niech i on ma ‘bieżnię’, przynajmniej padnie wieczorem i nie będę musiała mu piłki rzucać. Ale gdzie jest smycz, gdzie są szelki? Wywalam wszystko z półki, jednej, drugiej, szafki na buty, z pojemnika na czapki i rękawiczki, diabeł ogonem nakrył. Pies już się pręży na podwórku, szczeka z niecierpliwością, a ja go zabrać nie mogę, bo luzem nie pójdzie, zwabiam go, więc do domu, zamykam, on wyje z rozpaczy, a ja biegnę i płaczę, bo mi go żal. Siebie też, żem taka głupia i wcześniej kwoty na zaświadczeniu nie sprawdziłam, a właściwej nie znam, tylko oni to mogą u siebie w systemie wyliczyć. Pomyślałam, że na skróty będzie szybciej, lecę więc na tyły szkoły syna, mając nadzieję przebiec na sago przez trawnik za salą gimnastyczną, a potem przejściem obok żywopłotu i już będę miała pół drogi za sobą. Dopadam przejścia, w tym roku bramę postawili i łańcuchami zakuli. Przejścia nie ma, jest mała dziura w płocie nieopodal, ale na boisku szkolnym pełno chłopaków, tego jeszcze brakowało, żebym synowi obciachu narobiła i się przez ten otwór pchała głową do przodu i tyłkiem w powietrzu. Wracam więc, całą tę drogę od nowa przebywam, mając w uszach słowa prababci – jak się spieszysz, ze skrótów nie korzystaj. Mądry… Dopadam biura na pięć minut przed zamknięciem, z włosami dęba, czerwona na gębie i bez oddechu, żeby wyartykułować, o co idzie. Jakoś się domyślili i na następny dzień dokument przygotowali. Wiadomo, z wariatami się nie dyskutuje. Jeszcze tylko skontaktować się z kadrami męża, znaleźć papiery z banku, wiedzieć, gdzie to wpisać, kopie porobić następnego dnia, odpowiednie dołączyć do formularza, wysłać i z głowy. Uff.
Za każdym razem obiecuję sobie, że za rok będę już mądrzejsza i co roku to samo. Koniec z tym, za rok NA PEWNO będę mądrzejsza i wypełnię już w lutym. Prawie na pewno.
no to miałaś podatkowy bieg z przeszkodami.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie wolę szwedzki system. System opiekuńczy w Szwecji sprowadza pojedynczego obywatela do nierozumnej sztuki, którą ustawicznie należy trzymać za rękę, pilnować, sterować, nie obarczać nadmiernie a zdania dzielić na małe partie - czyli generalnie postępować z obywatelem jak z dzieckiem szczególnej troski. W podatkach też. Mniej więcej w lutym -marcu obywatel dostaje do domu gotowy formularz w którym ujęte są na przykład odsetki od większych kredytów.
Naturalnie są pewne ulgi, których system nie ujmuje sam, na przykład podwyższone koszty uzyskani przychodu z powodu dojazdów do pracy czy jakieś tam sprzątania i roboty wokół zakupionego domu. Ale cała rzesza prostych obywateli dostaje formularz do łapy, kod do podpisu elektronicznego, kod do podpisu smsem lub adres gdzie wysłać wersję papierową. Termin składania do 2 maja zdaje się.
Mnie się ta wersja zdecydowanie bardziej podoba do Twojej
provincial, u nas jest podatek liniowy i wszyscy płacą podatki na bieżąco, albo mają je zwracane, z tygodnia na tydzien. Wszystko się kiełbasi, jak masz odliczenia i ulgi. Ale podobno można wylądować w skarbówce i ci to pomogą wypełnić, o czym nie wiedziałam
Usuńo matko, a ja myślałam, że u nas jest to skomplikowane.
OdpowiedzUsuńfutrzaku, mniej więcej tak jak i tu, tylko u nas błędy nie są ganiane jak złodziejstwo od razu
UsuńPodatek święta rzecz i jak każda świętość nie do ogarnięcia!
OdpowiedzUsuńzośku, złota maksyma
UsuńO jej... ja kiedyś myślałam, że polski PIT jest straszny. Potem się okazało, że niemieckie klasy podatkowe są gorsze, ale to!! Gratuluję mimo wszystko :)
OdpowiedzUsuńDziewczyno bez matury - pewnie w każdym kraju są plusy i minusy. Problem w tym wypadku najbardziej we mnie, bo kto mi kazał czekać do ostatniej chwili?
UsuńTy masz jakieś niewłaściwe podejście :)
OdpowiedzUsuńprzecież każdy formularz podatkowy stworzony z myślą o wygodzie podatnika :):)
wszystkie rubryki są bardzo czytelne i jednoznaczne ; a załączniki i informacje i pierdylion dokumentów które musisz dołączyć - to są wyłącznie niezbędne dane :):):)
Za rok wypełnisz to w lutym - taaaa , na pewno :):)nawet w pierwszych dniach lutego to zrobisz :)
ankawell - i Ty Brutusie!
Usuń