Nie za często mam gości, bo to i drogo, i daleko (nie wystarczy do Dublina dolecieć, ale jeszcze kilka godzin autobusem na północ Republiki trzeba jechać), nie każdy się na to decyduje.
A już na pewno po raz pierwszy przyjechały do mnie blogowe koleżanki, z których jedną spotkałam w realu w Polsce (na targach książki razem zaiwaniałyśmy między stoiskami), a druga znana mi była tylko z wymiany myśli i komentarzy na FB i naszych blogach.
Od pierwszej chwili, kiedy je powitałam w Donegalu, przynajmniej dla mnie, było tak, jakbyśmy się znały wieki, jakbym przyjaciół witała, a nie w sumie obcych ludzi. Obcych, co ja gadam, nie raz mówiłam, że w sieci też można się zaprzyjaźnić, zanim jeszcze człowiek się okiem w nos spotka.
Boże, jak ja kocham takie wizyty. W kuchni gwar, do tego dziewczyny robótkowe, więc natychmiast na stoły wypełzły druty, szydełka, motki i szpulki. Przy pogaduchach dziewczyny pracowicie fikały rękami. Ze mną o wzorach pogadać się nie da, ale o książkach a i owszem, więc oczywiście, oprócz tych nitkowych melanży, zakwitły na stole, jak w zaczarowanym ogrodzie, Kindle i tablety, a tam zaraz nastąpiło wyszukiwanie ciekawych ofert na ebooki, przerzucanie się tytułami 'nie do odrzucenia', nazwiskami pisarzy, których 'jeśli nie znasz, musisz koniecznie". A do tego książki papierowe i prasa przywiezione w podarunku dla mnie. Zdjęcie książek będzie na Notatkach Coolturalnych. A poniżej kilka z naszych peregrynacji w deszczu.
Co ja Wam mam powiedzieć, żeby się nie wydać egzaltowaną babą na progu przekwitania - cudnie było. Nagadałam się, uśmiałam, nawet w Osadników zagrałyśmy, pozwiedzałyśmy ile się dało, gdyż oczywiście pogoda nie dopisała, a jak właśnie odjechały, to teraz słońce wali oknami, że chyba zaraz okularów przeciwsłonecznych poszukam i będę w domu za wczasowicza z Egiptu robić.
Nie raz to mówiłam, że los mi poskąpił licznej rodziny i rodzeństwa, ba, kuzynostwa nawet, a teraz na mojej drodze stawia ludzi, którzy mi jak brat, siostra i kuzynka Gienia razem wzięci.
A teraz siedzę w domu, dziewczyny już jadą z powrotem do Dublina, a ja zdążyłam już zatęsknić za szpulkami, ładowarkami i co chwila rzucam się do czajnika, szybko mi w nawyk weszło, bo jak myślałam, ze ja jestem największą herbaciarą świata, tak się myliłam, Kalina jest większą - hektolitry herbaty poszły w czasie naszych rozmówkowych posiadówek i mi teraz w krew ta herbata poszła, co do kuchni wchodzę, to czajnik wstawiam.
Ech, czemu ja tak daleko mieszkam? Nie bawię się tak :-(
piękne spotkanie było widzę. Nie martw się, nie Ty jedna daleko mieszkasz...dla moich przyjaciół z Polski, Dublin też jest daleko :) Częściej więc ja do nich niż oni do mnie. Taki trochę los emigranta :(
OdpowiedzUsuńMikasiu, Dublin daleko, to dziwne, toż to tylko 3 godziny lotu!
Usuńdzięki takiemu odległoemu miejscowi zamieszkania testujesz znajomych :) Jeśli im bardzo zależy by Cię spotkać to przyjadą i na, wybacz, zadupie.
OdpowiedzUsuńPS. co ty wiesz o "zadupiu"...
OdpowiedzUsuńprovincial - myślę, że całkiem sporo wiem o zadupiu, haha, ale też i pokochałam życie takie, więc skarżę się tylko kontrolnie. Coś w tym jest, że jak ludzie chcą, nie ma dla nich przeszkód
UsuńW porównaniu z moim twoje zycie emigranta to jedna wielka impreza ; )
OdpowiedzUsuńJak nam zabraknie spotkan z przyjaciolmi to jedziemy do Polski, oni do nas za rzadko moga wpadac.
Socjo - pewnie stąd to wrażenie, że dla mnie przyjazdy córki to też wielka atrakcja i o nich piszę, więc wydaje się, że ciągle ktoś bywa, hyhy
Usuń:)) sympatycznie. To kiedys ja też wpadnę do tej Irlandii z naręczem książek. Może po 60tce, jak będzie więcej czasu...hihihih
OdpowiedzUsuńPieprzu - ale po mojej 60tce, czy Twojej?
Usuńbaaardzo lubię takie spotkania. :))) Poznałam wspaniałych ludzi - myslę, że dzięki poznawaniu myśli i poglądów, bez sugestii wzroku, można poznać się lepiej, niż w realu :))) A przynajmniej jest nadzieja na mniej rozczarowań
OdpowiedzUsuńEwa - bo to jest klasyczne poznanie człowieka po tym, co ma w środku :-)
Usuńale z Polski do Irlandii jest dokladnie taka sama droga jak z Irlandii do Polski. I przeciez w Ire nikt nikogo na sile nie przetrzymuje wbrew woli. Wiec czasem ktos przyleci do mnie (i pozwiedzac wyspe przy okazji) a czasem to ja lece.
OdpowiedzUsuńP.
P - może i jest ta sama, ale niektórych Polaków przeraża wyjazd za granicę, a nas wyjazd do Polski nie
UsuńTo niczym randka w ciemno :). Ale, tak jak napisała Ewa, bez wzrokowych sugestii też można się zaprzyjaźnić :). Ja jeszcze za czasów liceum, korespondowałam (na papierze :) z ludźmi z całego świata: Włochy, Fiji, USA, Australia...z nikim się nigdy nie spotkałam ale naprawdę się polubiliśmy! I trwało to kilka ładnych lat.
OdpowiedzUsuńMamma Mia, ja też korespondowałam z dziewczyną z Anglii, z chłopakiem z Mauritiusa i kilkorgiem ze ZSRR, ale to fajne było
UsuńKasiu, zawsze możesz do East Midlands do mnie zajrzeć. Chociaż u Ciebie też pięknie, byłam w wakacje i poświadczyć mogę, że okolice Donegalu jak i cała wyspa piękną jest. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńW Derby miałam kiedyś korespondencyjną koleżankę narajoną przez wuja mieszkającego w okolicach Londynu. Taka kiedyś była moda, że się pisało listy do siebie, ręcznie+koperta+znaczek, to były czasy :-)
UsuńMoże kiedyś?
Szkoda, że jak byłaś tutaj, nie dałaś znać, może bym gdzieś dojechała na Twoją trasę? Kawę byśmy odpiły
Ale Fajnie!!!!! Cudne są takie spotkania!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Was Dziewczyny!
DD - pozdrowienia ślę z powrotem
UsuńNo i cudnie, zawsze powtarzam moim młodszym koleżankom, ze nie ma jak czar kobiecych znajomości :))
OdpowiedzUsuńCesiu - pod warunkiem, że się spotkają istoty o podobnym spojrzeniu na świat :-)
Usuń