A poza tym wiele się działo, takie doły zaliczałam, że szok.
Najpierw zmarł mój znajomy, który był jedną z pierwszych osób, z jakimi się tu zetknęłam. Ok, stary lekuchno było, ale bez przesady, jak na nasze warunki, w końcu to nie średniowiecze, młodzieniaszek.
Dużo palił, ale poza tym w normie, no dobra - nie jadł i kawę lubił w dużych ilościach, to go pewnie, cuzamen do kupy, zabiło. No i rak, ale nie tylko on. Nie rzucaliśmy się sobie na szyję co tydzień, ale smutno wiedzieć, że go już nie ma.
Miałam krótki wyjazd do Polski, ale zanim jeden wieczór w Dublinie. Tam wymieniłam książkę w Easonie, ale mój palec połamaniec u nogi, nie dał mi nic więcej podziałać, więc kawa i Yamamori najpierw, a potem spotkanie z blogerami irlandzkimi. Sławek to zorganizował, przyklasnęło wielu, ale koniec końców było nas kilka osób. No i dobrze, bo i tak nie da się pogadać ze wszystkimi, szczególnie, że to było na kręglach. Miałam zamiar skopać im tyłki, ale nieczynna stopa to uniemożliwiła, tak więc udałam się tam w celach gadatliwych, to umiem najlepiej.
Po grze udaliśmy się do domu jednego z blogerów, takie spotkania lubię najbardziej, bo można pogadać i posłuchać muzyki, jaką się lubi, a nie jakieś łomoty. Tym razem Peter grał na gitarze do wtóru naszym rozmowom, więc w ogóle czad. Jak za studenckich czasów.
No, a rano wylot do Polski. Stres do kwadratu stresem poganiał, aż doszło do takiego momentu, że myślałam, że wylewu dostanę. Poważnie. Siedziałam na krześle, rozmawiałam z panią pewną urzędniczką i myślałam sobie, żywcem tego na klatę nie wezmę, nie zdzierżę, to już za dużo.
Okazało się, że człowiek to jednak silna bestia nie do zabicia, żyję. Sprawy mamy pokomplikowane są jeszcze bardziej niż były, jakbym nie prostowała, wychodzi odwrotnie albo z czasem znowu się skręca, co najmniej jak włosy prostowane, co w wilgoci w pierścienie się zwijają. Ten efekt jojo jest taki, ze za każdym razem coraz trudniej. Albo sił już nie staje.
Za to nadal kuśtykam i to mnie martwi. Wrociłam wczoraj w nocy, próbowałam prześwietlić nogę dzisiaj, ale mi się nie udało.
Jak zwykle, kiedy mi jest ciężko na duszy, wynajduję sobie piosenki afirmacyjne. Dzisiaj podczas sprzątania słuchałam radia zamiast audiobooka, bo mi się zapodziała gdzieś mp3jka
Ten utwór poniższy usłyszałam w Starbucks podczas kupowania kawy i głupio mi było spytać, co to i kto to, a strasznie mi się podoba - Pharrell Williams Happy - tytuł adekwatny do potrzeb
Kiedy to leci nie mogę przestać kręcić i potrząsać oraz obracać każdą częścią ciała oddzielnie, budzi się we mnie czarna krew.
A jak człowiek się tak wygina i podryguje, to chyba się coś wytwarza, endorfiny chyba nie, bo to za mały wysiłek, a moze? W każdym razie jakoś lżej się robi. Muszę poszukać tego wykonawcy na Spotify.
A tę drugą usłyszałam dziś po raz pierwszy i się do mnie przykleiła na cały dzień.
Zapomniałabym opowiedzieć, o mojej drodze do bramki na lotnisku, z tym połamanym palcem zdecydowałam się poprosić o podwózkę. I oni mnie sru na wózek inwalidzki. Najgorsze doświadczenie lokomocyjne w moim życiu. Pcha facet ten wózek, wszyscy się na mnie gapią, a jak czuję się jak w samochodzie jadącym bez mojej kontroli, bo nie mam kierownicy. Okropne, myślałam, że ludzi rozjedziemy. A potem mnie wysadził i podjechał taki mały samochodzik jak na polu golfowym i pognaliśmy rączo do bramki, wszystkiego kilka minut radochy. Oczywiście wzbudza człowiek zainteresowanie, kiedy tak 'z fasonem wozem' podjeżdża, podczas, kiedy reszta się wlokła kilometrami na nogach, ale cóż, ból zwyciężył wstyd.
Ale do samolotu wózkiem i czym tam, sama nie wiem, jak oni to robią - dźwigiem? - nie dałam się już wsadzić. Kuśtykałam dzielnie, a potem przespałam cały lot, jak nigdy.
Nie lubię lotniska w Dublinie - te kilometry do i z bramek!
OdpowiedzUsuńwiele lotnisk jest takich rozległych, więc nie jest to nic nadzwyczajnego
OdpowiedzUsuńW Atlancie mają metro wewnętrzne, w Paryżu kilometry też
"Atrakcji" masz co niemiara! Jedna lepsza od drugiej! Chyba tylko ten przymusowy przejazd pojazdami typów różnych, można uznać za pozytywny w całej okazałości :)
OdpowiedzUsuńNiestety już tak jest z tymi wyjazdami w moim przypadku
OdpowiedzUsuńKasiu, ja Cie bardzo przepraszam, ale jak czytam Twoje wpisy, to aż chce się, Ci życzyć jak najwięcej przygód, bo piszesz tak, że człowiek - proszę o wybaczenie - obsrany ze śmiechu i obśliniony po pas turla sie po podłodze. Kasieńko, ja Ci zdrowia życzę i spokojniejszego życia! Także ze względu na siebie, przecież się kiedyś uduszę ze śmiechu przez Twoje wpisy!
OdpowiedzUsuńDagmaro, śmiej się dziaku... A tak na poważnie, cieszę się, że mnie jednak te zmartwienia nie przytłoczyły tak, że jakiś humor przebija
UsuńDostałaś zwolnienie lekarskie na ten palec, u nogi?
OdpowiedzUsuńKasiu czy ta podwózka jest płatna?
OdpowiedzUsuńWe wrześniu mój mąż leciał do kraju w tydzień po tym jak sobie siekierę wbił w kolano.Miał kule ale oczywiście szpanował i na drogę kul nie zabrał,wtedy to pomyślałam o podwózce ale bohater sie nie zgodził! :-)
Jola
Nie jest płatna podaje się bilet i tyle
UsuńŁo matko, tyle tego jednocześnie, mam nadzieję, ze już wszystko ogarnęłaś. Palca odrąb, na co Ci wredota, tylko przeszkadza. Najgorsze sa własne członki niewdzięczne, nie ma czego żałować ;D
OdpowiedzUsuńCesiu aż mi zęby skręciło na samą myśl
UsuńZębów nie wykrecaj, sa o wiele bardziej pożyteczne niz te nieszczęsne palce ;D
UsuńMy ostatnio zwiedzaliśmy lotnisko w Warszawie. Nocą całkowicie puste- a my sklepu szukaliśmy, żeby napoje integracyjne zakupić, bo konferencję nam zorganizowali w hotelu na samym prawie lotnisku. Ale widok z okna miałam bezcenny.
OdpowiedzUsuńRuda, mówisz o tym w Modlinie? To chyba nic nie kupiliście
UsuńTak, tak...później winda do góry:))) Bardzo eleganckie wejście do samolotu:) Taki mały palec, a jaki ważny:) Lubię tak o sobie myśleć!
OdpowiedzUsuńPieprzu - taki mały, a taki ważny, dopiero się przekonałam
UsuńA windą do samolotu, tego bym nie przeżyła, taki obciach
Uf... Miałaś okazję spojrzeć na świat oczami niepełnosprawnego. Samochód bez kierownicy - trafne określenie. Serdeczności.
OdpowiedzUsuńDD i to jest bezcenne doświadczenie, wartość dodana jak to mówią.
Usuńwspaniały blog, będę tu często zaglądała :-)
OdpowiedzUsuńzapraszam również na mojego bloga :-)
www.kuchniaipodroze.blogspot.com
Witam i zapraszam
UsuńMnie samopoczucie poprawia nie tylko wybrana przez Ciebie świetna muzyczka, ale Twoje ironiczno - optymistyczne opowieści z życia wzięte.
OdpowiedzUsuńŚciskam.
Aniu, pozdrawiam
UsuńDzisiaj pierwszy raz trafiłam na Twój blog. I na taką świetną piosenkę czyli tą drugą. Też już się do mnie przyczepiła.A że mściwa jestem, więc po koleżankach porozsyłałam. Też niech cierpią :) Będę sobie tu zaglądać codziennie. Moje koty też piszą od niedawna, więc zapraszam. www.puszkowewidzimisie.blog.pl . Pozdrawiam.Marta. A palec się zrośnie :)
OdpowiedzUsuńMarto, witam. Piosenka czepialska faktycznie.
UsuńZajrzę do Ciebie
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń