niedziela, 5 lutego 2012

O klęsce, która na końcu dnia zwycięstwem się okazała.

Już o tygodnia wiedzieliśmy, że w polskiej szkole w tę niedzielę, po lekcjach, odbędzie się bal karnawałowy. A jak bal i rodzice, to mieliśmy poważne podejrzenia, chociaż może powinnam powiedzieć nadzieje, że będą domowe wypieki, bo u nas w szkole mamy potrafią piec pyszne ciasta.
Zbywałam te łakomczuchowe odczucia milczeniem i starałam się sama przed sobą nie dopuszczać do siebie tej świadomości.
Kto powiedział, że kobieta w Raju mężczyznę kusiła? To bzdura. Kształtami może tak, ale na pewno nie jabłkiem. Bo jabłkiem kusił Ewę Adam.
Mąż w środę, z iskrą w oku strzelił we mnie tekstem, jak kulą z bazuki - ale w niedzielę to sobie zjemy kawałek ciasta, rozpustę odstawimy. I mi w tyle głowy wyrwał ogromną dziurę.
Odchudzamy się razem, więc i on jest wystawiony na męki spowodowane odstawieniem od tego i owego.
Jak powiedział te słowa, życie już nie było takie łatwe. Liczyłam dni do niedzieli. Furtka do piekła się otworzyła, diabeł kusił.
Kiedy jechałam dziś do szkoły, miałam na uwadze, że zgrzeszę. Zawczasu wynajdywałam sobie usprawiedliwienia, że grzeczna byłam, że się stosowałam, że przecież od tego się nie umiera, nikogo nie krzywdzę, to w końcu nie hazard, nie alkohol i nie narkotyki.

Dopiero około 13 mogłam się dorwać do słodkości. Powstrzymałam się przed kremowymi ciastami i sięgnęłam po chudy placek z jabłuszkiem. Zjadłam mały kawałek i dumna z siebie zaczęłam zapominać o całej reszcie, górach dosłownie, pysznych ciast innego, cięższego kalibru.
Aż do momentu, kiedy mąż wparował do sali (w ogóle jakoś dziwnie innymi ściezkami chodziliśmy dzisiaj) z talerzykiem na którym piętrzył się kawałek kremowego ciasta z galaretką.  Pomyślicie - jeden, to jak się mógł piętrzyć. Ano mógł, był złożony z kilku warstw, galaretki, kremu, wieżowiec rozkoszy można rzec.
Nie było już dla mnie ratunku, udałam się do kantyny i też nałożyłam. Nie było już talerzyków, więc podano mi kilka serwetek i plastikową łyżkę.
Usiadłam przy szkolnym stoliku na stołówce i zaczęłam jeść. Z tej serwetki, ciasto było pyszne, z orzeszkami, makiem, ale zaczęło mi się mazać na tej serwetce papierowej i plastik mi przeszkadzał, wszystko było nie tak.
Wróciłam do sali bibliotecznej, czyli chemicznej zamienionej na bibliotekę, jak co niedziela, z poczuciem 'dobrze spełnionego obowiązku zaplanowanego zgrzeszenia' i mnie zdziwko chapło.
Przecież powinnam być mega szczęśliwa. Powinnam unosić się dwa centymetry, mimo wagi, hehe, nad ziemą. Powinnam, ale zamiast tego mnie zemdliło, wszystko było dla mnie za słodkie i miałam żal, że to było nie tak, jak się spodziewałam. Poza tym czułam się ciężko i dobre samopoczucie, jakie miałam po zjedzeniu lekkiego śniadania, bezpowrotnie zostało utracona. Wcześniej szłam korytarzem wyprostowana jak struna, jakby mi wreszcie przestał ciążyć brzuch, chociaż cudów nie ma, nie schudłam do szkieletu. Po zaledwie dwóch małych kawałkach ciasta, znowu się jakoś zgarbiłam i 'zaciążyłam'.
A wcześniej, jak typowy łasuch na słodkości, tylko bym palce oblizywała. NIGDY nie czułam się źle, po zjedzeniu czegoś z mąki i słodkiego.
Nawet głośno to znajomym powiedziałam, że jestem w szoku, ale nie wiem, za czym tak tęskniłam, za czym łzy jak grochy wylewałam? Mało tego, jeśli kiedykolwiek w przyszłości zdecyduję się zjeść kawałek ciasta, to będzie to na ładnym talerzu, w towarzystwie kawy w porcelanowej filiżance, widelczykiem i co najważniejsze mały kawałek, ale upieczony specjalnie dla mnie, przeze mnie, możliwie zdrowe, lekkie i mało słodkie.
Bo widzicie kochani, zwycięstwem  kończącym ten dzień klęski, było ostateczne przekonanie się, że mi ciężkie, słodkie ciasta do niczego potrzebne nie są. Tylko ci, którzy kochają słodkości, wiedzą, jak trudno w sobie tę świadomość wyrobić. Chociaż nigdy nie jadłam byle g... słodkiego, teraz się okazuje, że nawet pyszne domowe ciasta szkolnych mam,  już nie wszystkie dla mnie. I nie byle jak, na stojaco, bo to nie jest głodu zaspakajanie, tylko przyjemność i jako taka musi mieć oprawę.
Rzekłam.
A jutro dzień wspaniały, bo mamy w menu pastę z twarożku z makrelą i łososia wędzonego nadzianego twarogiem i warzywami. Nie mogę się nacieszyć.
Tych, którzy mają gdzieś takie dylematy przepraszam za kolejne wynurzenia, ale jak bum cyk cyk, dla mnie to była ILUMINACJA DIETETYCZNA.

20 komentarzy:

  1. Ech, nawet luminarz (błyszczący trafioną dietą ;-) powinien pozwolić sobie na troszkę tłuszczyku, żeby wiedział w razie czego czy go boli brzuch czy plecy. ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kremowe ciasto z galaretką... Bosz, co Ty robisz swoim czytelnikom... a na pewno mnie ;)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tobie można, boś chuda. Ale sobie to ja już muszę zacząć z głowy wybijać. Pozdrawiam

      Usuń
    2. Póki co jak się obżeram, to tylko oponka na brzuchu mi urosła. Nigdzie indziej mi nie poszło - a ma gdzie iść ;)))

      Torturujesz mnie, bo od razu mi się włącza ślinotok, a nie mogę sobie kupić tych wszystkich pyszności, na jakie mam ochotę (przed wypłatą jestem). A gdybym mogła dorwać się do cukierni, zażarłabym się chyba na śmierć ;)))

      Usuń
    3. Oponkę to pewnie można ćwiczeniami przegonić, a ciastka nadal wtranżalać. Szczęściaro. Ale za to po wypłacie - cukiernia Twoja

      Usuń
    4. 168 cm i około 50 kg. Jak dobrze idzie, to 51-52. Jakieś 10 kg niedowagi :))) Chuda d..a, nóżki jak patyczki, cyc jak u mrówki - taka ze mnie szczęściara :)))

      Usuń
    5. Ken.G - założę się, że jesteś dla siebie zbyt brutalna w ocenie, że inni widzą cię jako piękną kobietę. Nobody is perfect.

      Usuń
    6. Zależy co kto lubi. Nie narzekam na powodzenie, ale wiele zawdzięczam kamuflażowi. Kilka cwanych oszustw i "załamywaczy przestrzeni" :))) Od dziecka nie słyszałam, że jestem zgrabna i szczuplutka, tylko że chuda jak szczapa. Ogółem lubię siebie, ale z 5 kg spokojnie mogłabym przytyć. Może nawet 10 by mi nie zaszkodziło :)))

      Usuń
  3. No to tak z nałogami jest- one nam do niczego nie potrzebne, a trzymamy się ich jak idioci hihih Zachodzi w tobie jakaś zmiana,brawo!!!
    ;) tylko nie broń tych swoich ciast tak mocno hihihi kasia, każde słodkie to słodkie i kaloryczne, nie ważne czy lekkie czy chude słodkości hihi to tak jak mi się wydawało że jeśli słomki będę palić to mniej będę szkodzić niż normalne pety hihi i lepiej się czułam.
    Jak skończysz dietę i będą super efekty nie znaczy ze nigdy nie mozesz ciasta ulubionego ruszyć, będziesz tak przestawiona że zjaesz raz na jakiś czas- jak wszystko inne- i od tego się nie tyje jak jest raz na jakiś czas:) Trzymam kciuki, idzie ci świetnie:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Monika, tak jak mówiłam, wszystko dla ludzi, można sobie zrobić kiedyś tam, coś lżejszego, deserowego, ale nie od razu bombardującego cukrem. Na pewno takie przepisy znajdę.

      Usuń
  4. To się nazywa wyrzuty sumienia, chyba:)Trzymam kciuki za sukces - dla mnie ciekawiej brzmi to menu z rybką niż ciasto, placek czy ciasteczko:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Problem w tym, że dla mnie brzmi równie ciekawie ciasto i rybka.
      Jeśli idzie o wyrzuty sumienia - kochana grubasy, palacze i inni uzależnieni od różności, przodują w dyscyplinie 'zagłuszanie wyrzutów sumienia'. Nigdy ich nie miałam. Natomiast moja próżność dochodzi do głosu, chciałabym być zdrowa (tyle książek do przeczytania, wnuki do rozpieszczania) i jak już mówiłam gdzieś w innym komentarzu - chcę się wylaszczyć

      Usuń
  5. Dylematy Twoje są mi okrutnie znajome. Przez cały weekend czułam wyrzuty sumienia tylko dlatego, że w sobotę i niedzielę zjadłam po malusim kawałku szarlotki, a na śniadanie tosty. Całe szczęście nie przytyłam ani o gram, więc jakoś owe wyrzuty przetrwałam... ;)
    Pozdrawiam
    Sol

    OdpowiedzUsuń
  6. Sol - katować też się nie można, ale lepiej nie popuszczać pasa. Zdrowy balans jest wskazany. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Najbardziej w tym wszystkim podoba mi się, Kasiu, że chcesz się wylaszczyć. Warto, a co tam, lepiej bluzki będą leżeć. A przy okazji zdrowiej będzie. Lubię słodkości, ale jak mam do wyboru coś pikantnego, to ciasto ominę bez żalu.

    OdpowiedzUsuń
  8. Hura! Megaoptymizm bije z notki, tak trzymaj! :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie będę się powtarzała - super jest takie odzyskiwanie świadomości tego co i po co się je :) Napiszę tylko, że również cierpię na syndrom "uzależnienia" od słodkiego, więc doskonale rozumiem wszystkie z tym związane pokusy. U mnie, w celu odstawienia słodyczy, potrzebny jest 2-tygodniowy detox, gdzie muszą obowiązywać w domu ścisłe zasady np. nieprzynoszenia do domu nic co mogłoby skusić. Kiedy minie okres detoxu, okazuje się, że ja kurcze wcale nie muszę, że jest mi lżej i nagle czuję się wolna. Zazwyczaj, niestety, do czasu.... :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no właśnie, odwyk i zeby nic nie leżalo na oczach, bo może się skończyć źle. Przecież ja to wiem. Jakbym miała na półmisku ciasto i ono by tak na stole na widoku było, na pewno bym zjadła. Chociaż chciałabym powiedzieć, że na pewno nie, ale głupia nie jestem. Alkoholik, kiedy przestanie pić, butelek sobie raczej nie stawia

      Usuń

Musiałam wyłączyć komentowanie anonimowe, bo mnie zawalił spam. Przepraszam.