Bo jestem czerwona jak piwonia po pierwszej przejażdżce na rowerze. Piękny dzień dzisiaj, ale oczywiście kiedy wyjechałam do miasta na moim niebieskim rumaku, a wcześniej wywiesiłam pranie, musiało zacząć padać. Ledwo weszła do domu, słońce. Zwariować można.
Małżon przygotował rowery, do swojego przytroczył koszyk, w którym zaplanował sobie umieścić Frania.
Nie dość, że pierwszy raz po dziestu latach siedziałam na rowerze, to jeszcze obok miałam krążącego syna, który chciał mi asystować i jakby co ratować (czyli krzyczeć wniebogłosy - call 991), a mnie się wydawało, ze się ze mnie nabija, i jeszcze Małżon krążył gdzieś w oddali z psem, który biegł na smyczy obok roweru, co mnie dodatkowo dekoncentrowało. No, ale wiadomo, lichej baletnicy, rąbek u spódnicy i te sprawy.
Pierwsze siedzenie na rowerze to była masakra. Nie umiałam utrzymać równowagi, siodełko wpiło mi się - żeby tylko w tyłek. Siodełko miałam za wysoko, a potem, po poprawce małżona, który zawsze zwarty i gotowy wyjął klucze z kieszeni i obniżył - za nisko. Rąbek :-)
Jak opanowałam jechanie na wprost, to wpadłam w panikę jadąc z górki, bo ja jestem dziecko komuny i tylko składakiem umiem, a tam hamowanie pedałami do tyłu. Na moim zaczęłam do tyłu i sobie pokręciłam tylko, bo hamulce w rękach. Masakra, bo ja nie pamiętam o rękach, kiedy hamuję, tylko robię najpierw młynki pedałami. I obłęd w oczach, bo pędzę i nie wiem, jak się zatrzymać. Ale i to opanowałam. Pod górę musiałam iść, bo nie umiem jeszcze się obchodzić z przerzutkami, w ogóle nie wiem, do czego to ustrojstwo służy. Ja sobie muszę wszystko wyobrażać, a nie bardzo umiem sobie wydumać, jak ten mechanizm działa. Rąbek :-)
Pojechaliśmy do szkoły na parking, tam robiłam kółka. Wielkie kółka, jak na razie nie wyobrażam sobie wjechania w uliczkę, zakrętu 90 stopni czyli, mam wrażenie, że się 'nie złożę'. Trochę już wyczułam grę ciała na rowerze, jak się 'pokładać' na lewo i prawo, ale do wprawy pozwalającej na wyjazd na drogę jeszcze daleko.
W połowi wycieczki mąż wsadził Frania do koszyka, syn robił zdjęcia komórką podczas jazdy, więc wybaczcie palec odziany w rękawiczkę na nich
To jest debiut Frania w koszyku, nie polubił za bardzo, dwa raz próbował wyskoczyć, wprawdzie małżon go przywiązał, ale pies jeśli chce, to jak piskosz potrafi się jakoś wywinąć, że wisi w powietrzu i trzeba gwałtownie było dwa razy hamować, stawać i go poprawiać. Co mnie jeszcze bardziej dekoncentrowało, a musiałam trzymać się blisko męża, bo Franiu tylko pod warunkiem, że miał nas w komplecie, w zasięgu oka, w tym koszyku łaskawie wytrzymywał.
Wynik wycieczki jest taki, że się przekonałam, że moja kondycja jest zerowa, umiejętności jazdy na rowerze marne, skończyłam z obolałym krokiem, czerwoną gębą, spocona, ręce mi się trzęsą, a jak chodzę to takie przykuce łapię jakbym tańczyła poloneza. Ta-tadam- przykuc- tatatam-przykuc, tataratara-tatam - przykuc. Normalnie nogi mi się chwilami wyłączają. A byliśmy wszystkiego 40 minut z tego jeździłam może z pół godziny z przerwami na przechodzenie z rowerem między nogami przez ulicę :-) Żałosne to, ale frajdę miałam jak cholera. Jutro znowu jadę.
A dzisiaj u nas dzień Sw. Patryka. Nigdzie nie idę, dzieci już duże, na piwo nie mam ochoty, będę resztę dnia czytać, może pojadę na plażę?
Może i nie polubił, ale efektownie wygląda w tym koszyku:)
OdpowiedzUsuńBo Franciszek jest efektowny, hehe. Tak się cofał, że mu się ten koszyk w tył wpijał, zupełnie jak mnie siodełko nie powiem gdzie. Teraz drzemie na kanapie, ale oburzony coś tam jeszcze pomstuje pod nosem
UsuńDzielna dziewczynka! Dla mnie rower już w dzieciństwie był obcy, chciałam tylko jeździć w towarzystwie, a że rzadko się zdarzało, to przestałam a potem minęły lata (dosłownie). Aż w końcu koleżanka mnie wsadziła na pożyczoną holenderkę i pojechałam. Wierz mi, że moje pierwsze doświadczanie roweru po latach było traumatyczne. Jechałam z górki i mi dziecko wlizło pod koła. Szło sobie bardzo daleko ode mnie, ja zrobiłam wielki łuk, ale to nigdy nie wiadomo kiedy dziecko zmieni trajektorie lotu. Na szczęście ja jechałam wooolno, prawie się nie przemieszczając więc wielkiej kraksy nie było. Więcej strachu. Ale od tamtego mojego pierwszego razu na widok grupki dzieci przezornie schodzę z roweru.
OdpowiedzUsuńTakże droga do góry!
Dobra zmykam oglądać nowy cykl na Planete "Totalna Rosja" dziś odcinek o Towarzyszu Stalinie. Ach ta Rosja, wszędzie mi ten temat wyłazi:)
Buziak!
Aaaaaaaaaaaaaaaaaa, nie wiedziałam, że lecie w TV, a ja tak wszystko co rosyjskie oglądam. Może powtórzą.
UsuńGdyby mnie dzieci pod rower weszły, chyba bym zawału dostała. Dzisiaj wszyscy mi przeszkadzali, nawet w odległości 300 metrów
Kochana na Planete bardzo często powtarzają. Dziś o 17.10 jest kolejny odcinek. To znaczy ten wcześniejszy, bo to właśnie teraz powtórki lecą, równolegle z bieżącymi odcinkami. Też się ocknęłam dopiero teraz po dwóch czy trzech odcinkach. Tak mi ta Rosyja siedzi w głowie, bo teraz czytam książkę (w pracy ją na półkach z rosyjskimi książkami do nauki języka znalazłam)o Rosji w 20 leciu, i bach jeszcze seria dokumentów:)
UsuńBrawo dla Frankaaaaaaaaaaaa!
OdpowiedzUsuńI trochę dla reszty :D
A żebyś wiedziało, że Frankowi się należy najbardziej, bo ja na rowerze to chociaż kiedyś siedziałam, a Franiu nigdy. A do tego on nie lubi sytuacji, gdzie nie ma pełnej kontroli, więc BRAWO
UsuńNie lubię i nie jeżdżę na rowerze, bo nie lubię czuć się tak jak po gwałcie. Jeśli już mam przebierać nogami to wolę to robić w postaci marszu, przynajmniej kuper chudnie i jędrnieje. Wystarczy zrobić 8 km dziennie, a to naprawdę nie jest trudno. Kasiu, a piwonia to bardzo ładny kwiat i bardzo lubię gdy piwonie już kwitną.I niektóre to są prześliczne, jasnoróżowe:))Co do tego stażu- w tym roku 48, w sierpniu.
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
O ja cię, 48!!!! To wspaniały staż.
UsuńMarsz daje jedno, rower co innego, zapewniam, że nieźle się człowiek namacha podczas jazdy.
Brawo, Kasia! Pierwsze (rowerowe) koty za płoty!!! Najważniejsze, że miałas frajdę - o to przecież własnie chodzi... A z każdym dniem będzie lepiej i mniej bolesnie - jestem tego pewna. A Franek w koszyczku - rewelacja! Dla mojej Javy (labradora) musiałabym chyba doczepic przyczepkę, bo nie sądzę, żeby do jakiegos koszyczka się zmiesciła! A jaka byłaby przerażona, że ktos ją podnosi tak wysoko! :) Miłej soboty, Kasiu!
OdpowiedzUsuńMój też nie lubi na wysokości, nawet jak go ktoś na ręce bierze, nie wiem, jak się dał małżonowi tam wsadzić. Córka nie uwierzy, jak zobaczy zdjęcia
UsuńA z rowerowania strasznie się cieszę
Wybacz, ale siedzę, czytam i pieję ze szczęścia, pięknie to opisałaś :) W zeszłym roku też miałam debiut rowerowy - po pierwszej jeździe pognałam zakupić nowe siodełko i rączki te gumowe do trzymania. Czy byłam czerwona nie wiem, bo mi sił brakowało na doczołganie się do lustra :)
OdpowiedzUsuńA jak masz pierwszą za sobą, to jutro już z górki - tylko pamiętaj hamulce pod łapkami :)
muszę kupić siodełko żelowe, widziałam w Lidlu wczoraj, może to coś pomoże? Ja też do lustra nie doszłam, mąż mi powiedział, bo myślał, że jakiś wylew mam albo co
UsuńKasiu, Janerka śpiewa, że rower to jest świat. Acha "ubierz się w obcisłe, bo to dobrze mieć styl" nie musi chyba być stosowane dosłownie ?
OdpowiedzUsuńJa już jestem weteranem rowerowym, co nie znaczy, że opanowałam przerzutki oraz górki. Pod dłuższe nadal podchodzę bo nie ma takiej przerzutki, która by mnie wciągnęła na rowerze.
Ale pamiętam jak pierwszy raz, po nie pamiętam ilu latach wsiadłam na rower. Odczucia mniej więcej podobne do Twoich. Nie martw się - nie darmo się mówi, że "to jak jazda na rowerze, tego się nie zapomina".
Będzie dobrze. A rowerowanie to fajna rzecz.
mam nadzieję za niedługi czas poczuc wiatr we włosach bez bólu w kroku haha
UsuńPiwonia to piękny kwiat:) a Franio jest no ..przecudowny!!!
OdpowiedzUsuńano jest. Teraz leży padnięty, po raz pierwszy od tygodni nie męczy mnie zabawką. śpi jak zabity
UsuńBrawo! Teraz z górki na pazurki :-))
OdpowiedzUsuńDziś też zaliczyłam pierwszą rowerową wyprawę, tylko pogoda u nas piękniejsza. Dziś 18stopni ,niebieskie niebo rewelka:-)
Siodełko żelowe na pewno pomoże, kup sobie! Moje siedzisko po jeżdzie całkiem nieźle! Bywało gorzej.
Wyglądałam też, jak piwonia lub mak ,jak zaszłam do sklepa(z miłą obsługą!)i musiałam się rozebrać do krótkiego rękawka, tak mnie pagórki rozgrzały!
Uśmiałam się z fotki nr jeden, bo myślałam, że to dym i cosik się pali, a to tylko paluszek w rękawiczce, hi, hi ale ze mnie guła.
Jutro też gdzieś śmignę
pozdrwaiam
Mariola
ja też mam zamiar, ale zobaczę po tym, jak wstanę rano. Jutro u nas Dzień Matki
UsuńMiłego wieczoru. Pewnie będzie jakaś malutka słodkość na Dzień Matki!
OdpowiedzUsuńMój staż jeszcze większy od Anabell, ale co tam. Świat jest piękny, a gdy świeci słonko, wyłaża tulipany, wróble świergolą jest cudnie!!
Bazbolesnego wstawania :-)
Mariola
Mam nadzieję, mąż mówi upiecz - a ja na to - po moim trupie, przecież to moje święto.
UsuńA ja myślalam już, ze myślisz poprawnie i odpowiesz mężowi - "po moim trupie, wiesz przecież, ze jestem na diecie" I co Ty na to? Już nie jesteś?
UsuńW takie święto Echo można się skusić na małe co nieco nawet na diecie!!
UsuńChyba TY nigdy na niej nie byłeś lub byłaś.ha,ha.
Mariola
droga Piwonio! Najważniejsze,że pierwsze koty za płoty! Okazuje sięjednak,że nawet do tak wygodnie wyglądającego siodełka trzeba mieć twardy tyłek ;) Sle chwali się Twój optymizm i trzymam kciuki za jutrzejszą przejażdzkę. Ciekawi mnie co by o przejażdżce napisałFranio, gdyby miałbloga ;)
OdpowiedzUsuńGdyby Franio miał bloga napisałby mniej więcej to - człowieki mnie dzisiaj zabrali na biegi, oni jechali na jakiś dziwnych sprzętach, a ja sobie wesoło biegłem obok. Język wystawiłem i pan pewnie pomyslal, ze się zmeczylem, wsadził mnie do jakiegoś czegoś, tyłek mi strasznie trzęsło, to i probowalem wyskoczyć, ale się nie udało. Wisiał na szelkach jak spadochroniarz, cichociemny jakiś, hehe
Usuńpadłam :)
UsuńAAA tak więc leżymy sobie razem:)) leżenie w tak miłym towarzystwie wskazane!
Usuńja też leżę, tylko z innego powodu, tyłek zbyt obolały, żeby siedzieć :-))
UsuńNo super to witaj w klubie 40minut wytrzymalas to ty twarda babka jezdes:)Brawo kochana,teraz niech cie przez mysl nawet nie przemknie zeby odpuscic,trzymam kciuki za jutro,a na paradzie nie bylismy pawel w pracy:)
OdpowiedzUsuńcuzamen do kupy 40, ale trochę podchodziłam pod górki, trochę dygałam przez ulicę, jeździła może ze 25. A tyłek legł w gruzy, hehe
UsuńWybaczcie, ze sie 'wtrunce' ale powinno sie zaczynac od kilku-kilkanastu minut i zwiekszac czas jazdy jak i trudnosc systematycznie. Podchodzenie rowniez sie w to wlicza. Dobrze by bylo jeszcze jezdzic po takich terenach, ktore wymagaja noszenia roweru na barkach :D albo podjazdow, kiedy nalezy pedalowac na stojaca :D - niby ciezko ale jaka ulga :) (ulga to tez 4 litery :)
UsuńWtruncanie wskazane, jeśli dobrymi radami okraszone. Ja nie jeździłam więcej niż byłam w stanie. A o czymś takich jak rower na barkach i podjeżdżaniu na stojąco, pomyślę kiedy nauczę się jechać prosto i skręcać bez śmierci w oczach
UsuńAleż sie ubawiłam:) Popieram Anonima, że trochę za długi czas na pierwszy raz, ale ważne, ze frajda była:)(ale się rymnęło;)
OdpowiedzUsuńno za długi, ale jak zjechałam z górki z domu do szkoły, to potem jakoś wrócić trzeba było
OdpowiedzUsuń