O ludzie, jak ja się spłakałam po meczu z Włochami. Bo ja jestem kibic na 100%, albo nic i czytam książkę, albo całym sercem i nogami. Wymyśliłam sobie, że Hiszpanom już wystarczy tych tytułów, już biorą je za normę, cieszą się, ale nie tak, jakby Włosi szaleli, gdyby dostali. A jeśli już nie nasi, to niebieskim kibicowałam i jak daleko zaszliśmy! Do samego finału.
Cały dzień sobie z synem delikatnie 'dogryzaliśmy' - masz tu synku chrupki na wieczór, jakoś ci muszę osłodzić przegraną Twojej drużyny; masz tu mamuś ciastko z jabłkami, jak będziesz w rozpaczy po przegranej, to sobie zjesz. I tak cały dzień.
Przyszła ta godzina, zasiedliśmy, małżon z książką zdrajca. Emocje wielkie, u nas, bo u męża różnie, ale jednak odłożył książkę po jakimś czasie, nie zdzierżył. Po dwóch golach już wiedziałam, że nic z tego. Stracili power, gołym okiem to było widać. Przerwa, siedzę nabzdyczona, syn pyta - mama, gniewasz się na mnie? Musiałam mieć straszną minę skoro się dziecko przestraszyło, że go matka wydziedziczy.
Potem to już była masakra, kiedy znieśli jednego zawodnika, a było już po trzech zmianach i nikogo nie mogli wprowadzić, Włosi grali w 10, a do tego podłamani. Hiszpanie to już bili leżącego, nie mogłam na to patrzeć. Po odgwizdaniu końca, wszyscy wiedzą 4:0, jak te stare chłopy zaczęli płakać to mnie też łzy stanęły u bram, ale jak odbierali medale i Hiszpanie przystąpili do złotych, nie łzy mnie tak 'odtamiły', ale wzrok Buffona i takie rozmarzenie w oczach - co by było, gdybyśmy my tam teraz stali. Kurczę, łzy mi leciały jakby mi ktoś kurek otworzył do podlewania ogrodu. Mąż się śmiał, że lepiej niech ja stanę pod krzakiem z różami, przynajmniej jakiś pożytek z tego będzie.
Jeszcze cały poniedziałek przeżywałam, te ich wyjazdy, przyjazdy i komentarze, ale już zakończyłam to definitywnie, bo bez przesady, mam swoje życie, sama jestem zaskoczona, ze tak przeżywam. To chyba bardziej żal za emocjami i tym Euro w ogóle, a nie za drużyną konkretną.
I ta cholerna polityka, która się 'wreszcie' przebiła i szaleje po kanałach - nienawidzę, wkurzają mnie i mam nadzieję, że wszyscy, którzy od tego odpoczywali długo, już nie mają w sobie zgody na to całe bagno i słuchanie o tym.
A w weekend była Misia z kotami. W sobotę nas oba budrysy odwiedziły, a w niedzielę tylko na chwilkę. Takie cudowne dzieciaki.
Tutaj jeszcze w Dublinie, chodziły po wannie, kiedy córka brała kąpiel. Całkiem jak mali ludzie, nie lubią być same i idą za córką, gdziekolwiek by ona nie była. Tosia, ta druga, się skąpała i biedna, zmęczona Michalina, musiała wyłazić z wanny, suszyć ją i dopiero mogła wrócić i dokończyć ablucje. A tak lubi polezeć z książką.
przerzucił się na rozkrok, bo mu się wydawało tak bezpieczniej
Tosia spokojnie, łapka za łapką
A tu pod 'drzewem' storczykowym sobie siedzi Tosieńka
Pussling się zmęczył i u męża postanowił sobie poleżeć. Małżon się zwierzętami nie zachwyca, lubi, ale tutiulał nie będzie, ale jak przychodzi co do czego, to wszystkie u niego zawsze zalegają na spanie
Ma dobre fluidy. Jak mnie coś boli, zawsze mnie jego dotyk leczy. Taki domowy Kaszpirowski. Odinadcać, dwienatcać...
A na koniec zdjęcie z cyklu przyjemne odchudzanie. Zrobiliśmy obiad weekendowy - piersi z kurczaka pieczone pod szynką prosciutto, z pomidorami pieczonymi i rukolą. Takie było pyszne, że w niedzielę też zrobiliśmy. Korzystaliśmy z tego przepisu z taką różnicą, ze zamiast cukru do pomidorów, daliśmy do miseczki dwie łyżki oliwy, dwie figowego octu balsamicznego, czosnku i ziół (mam świeże oregano z ogrodu). Michalina to wynalazła. To jest tak dobre, że trudno słowami opisać.
Rukola jest samiuteńka, bez dodatków w sensie innej sałaty czy warzyw, jedynie z dressingiem własnego wyrobu z odrobiny oleju, musztardy, octu jabłkowego i przypraw.
Mecz piękny ( nasi wygrali )
OdpowiedzUsuńKoty piękne ( nie nasze )
Jedzonko piękne ( będzie nasze )
Ja ci dam nasi, haha. Wasi czyli.
UsuńJedzonko jest ....do zjedzenia. Smakowite nad wyraz
Normalnie w ten sam weekend miałam dokładnie ten sam obiad z tego samego przepisu. Zbieg okoliczności, czy przeznaczenie?:)))
OdpowiedzUsuńPorozumienie dusz międzykontynentalne do tego
Usuńkoty cudowne;) uwielbiam takie maluchy!
OdpowiedzUsuńa talerz smakowicie wygląda i aż chce się odchudzać:)
żono, to jest potrawa dla wszystkich, po prostu odchudzacze tez mogą
UsuńI ja kibicowałam włoskiej drużynie, no ale wyszło jak wyszło. Do dzisiaj mam przeczucie, ze gdyby nie te okropne białe, powiewające gacie, to by lepiej biegali. Koty przeurocze :)
OdpowiedzUsuńAle sie uśmiałam z tych gaci, no tak, powiewaly i teraz mają za swoje
UsuńKociaki przesłodkie!
OdpowiedzUsuńA ten przepis chyba sama w weekend wypróbuję, bo wygląda bajecznie! :))
wygląda bajecznie, a smakuje jeszcze bajeczniej
UsuńMaaamo, jakie bosssskie kociaki. O jedzonku nie wspomnę...
OdpowiedzUsuńBoskie szwagroskie, ja tak na nie mówię, bo nie moje. Jedzonko mniamuśne
Usuńa tak po oparciach chodzi mój koto-pies shih-tzu i jeszcze na oparciach drzemie ze zwisającymi łapkami:)
OdpowiedzUsuńKoty urocze:)) A na talerzu... bajecznie apetycznie:)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Usuń